NOWE OPOWIADANIE



JEŚLI JESTEŚCIE ZAINTERESOWANIE, TO POWIEM WAM, ŻE WRÓCIŁAM Z NOWYM OPOWIADANIEM WSZYSTKO MOŻECIE ZNALEŹĆ
TUTAJ.

10 maja 2013

01. Zaginiony w akcji


Młody, przystojny blondyn o imieniu Fernardo wysiadł z niewielkiej awionetki. W jego twarz uderzyła fala ciepłego, południowoamerykańskiego powietrza. Rozejrzał się wokoło i przeciągle westchnął.
Nie tak wyobrażał sobie Kolumbię. Sądził, że to całkiem normalny kraj, cywilizowany i nadążającymi za trendami dwudziestego pierwszego wieku – co w gruncie rzeczy było prawdą. Jednak krajobraz, który ukazał się jego oczom przeczył tym założeniom. Lotnisko, na którym się znajdował było prawdopodobnie najmniejszym jakie widział w życiu. Zamiast eleganckich poczekalni i pasów startowych widział jedynie pola, pola, pola… oraz barak służący sprzedaży biletów lotniczych.
Przez głowę przeszła mu nawet myśl, że pomylił samoloty – co akurat było wielce nieprawdopodobne. Uprzejmie zapytał jedną ze stewardes, czy to miasto to rzeczywiście cel jego podróży. Miła blondynka przytaknęła i życzyła udanego pobytu w Ibague.
- Dzień dobry. – Nagle wyrósł przed nim pulchny, brodaty mężczyzna z czarującym uśmiechem. – Czekałem na pana! Fernando Torres, mam rację?
- Zgadza się – odpowiedział, wyciągając w stronę mężczyzny dłoń.
- Miguel Dominguez, szalenie mi miło. Jak się panu podoba Ibague?
- Nie widziałem za wiele – odparł zgodnie z prawdą, nie chcąc zranić uczuć tubylca. – Szczerze mówiąc, to mam drobne obawy, bowiem nie wygląda to zbyt interesująco. Nie przywykłem do takich warunków – dodał z szarmanckim uśmiechem. Tęgi mężczyzna przez chwilę przyglądał mu się badawczo, lecz po chwili uśmiechnął się do niego szeroko i przytaknął głową na znak zrozumienia. Chociaż Torres mógłby przysiąc, że ten facet nie ma o niczym pojęcia.
- Zmieniły się plany. Ale nieznacznie - rzekł mężczyzna. 
- Słucham?
- Miał pana odebrać jakiś facet z przemysłu, prawda? Cóż… nie dojechał.
- Wszystko z nim w porządku?
- Tak sądzę. Jednak proszę się nie martwić – dodał z uśmiechem. – Wszystko jest pod kontrolą. Proszę za mną.
Fernando chwycił za walizki i ruszył za mężczyzną, który wydał mu się lekko zwariowany i oszołomiony. Być może to przez lejący się z nieba żar, który po dłuższej chwili był nie do zniesienia.
Doszli na niewielki parking, który bardziej przypominał zajazd przy stacji benzynowej niż parking lotniska. Wokół krzątało się niewielu ludzi z wielkimi torbami. Naprawdę nie podobał mu się ten widok. Jednak, kiedy doszli na miejsce, a jego oczom ukazało się piękne, czarne Ferrari, uznał, że jest we właściwym miejscu, o właściwej porze.
- To od producentów tej reklamy, co ma ją pan kręcić.
- Świetnie – odparł z uśmiechem. Jego samopoczucie od razu się poprawiło.
- Tylko musi pan jechać sam.
- Sam? Nie znam drogi. Jak mam dojechać na miejsce.
- Spokojnie, spokojnie. W środku jest mapa, a poza tym drogi są dobrze oznakowane. Na pewno sobie pan poradzi. Na miejscu czeka na pana kobieta imieniem Isabela.
- A co ja tam zastanę? Kolejny taki barak? – zapytał, pokazując na „lotnisko”.
- Panie Torres, widać, że nie był pan nigdy w Kolumbii. Tam czeka na pana pięciogwiazdkowy hotel, basen, kolorowe koktajle, dziewczyny, no i kasa! Wielki świat, panie Torres. Wielki świat.
- Mam taką nadzieję. Mówi pan, że mam mapę? – zapytał, zaglądając do środka.
- Zgadza się.
- Świetnie. Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzę. Ale swoją drogą to w niezłe bagno mnie wpakowali. Nie taka była umowa.
- Ja tylko wykonuję polecenia.
- A nie może mnie pan tam zawieść? Zapłacę.
- Nie, bardzo mi przykro. Ja pracuję tutaj – powiedział, wskazując na barak lotniska. – Udanej podróży. Do widzenia!
- Ale zaraz! – zawołał, jednak mężczyzna zniknął mu z pola widzenia.
Zapakował walizki, które ledwo zmieściły się w bagażniku ekskluzywnego samochodu i wsiadł do środka. Warkot silnika przyjemnie dudnił mu w głowie. Zawsze marzył o takim samochodzie, jednak nie ma sensu szaleć takim autem po zatłoczonych ulicach Londynu, w którym na co dzień mieszkał.
Wyruszył w drogę pełen obaw. Nie tak to miało wyglądać i przysiągł sobie, że wyciągnie wszelkie konsekwencje względem producentów nowego spotu reklamowego. Zastanawiał się, kto to wymyślił, aby zwykłą reklamę kręcić na krańcu świata. Jakby w Europie nie było wystarczająco ładnych miejsc. Góry są wszędzie!
Włączył radio, z którego sączyła się wesoła, hiszpańskojęzyczna muzyka. Lubił taką. Nawet znał kilka kawałków, więc podśpiewywał sobie – wcale nie tak cicho. Był na totalnym odludziu, w przeciągu kilkudziesięciu ostatnich minut nie minął ani jednego żywego człowieka, ani jednego samochodu, same pola i góry. Powoli zaczęło go to deprymować. Czy to w ogóle możliwe, aby wysłali go w takie totalne „zadupie”? Nie podobało mu się to.
- Drogi są dobrze oznakowane… – zironizował pod nosem, zdając sobie sprawę, że od dobrych kilkudziesięciu kilometrów nie zauważył ani jednego drogowskazu. Zatrzymał się na środku drogi. Brak asfaltu, brak płotów, brak bydła, brak jakichkolwiek znaków ludzkości.
Wyciągnął telefon. Musiał zadzwonić do swojego agenta, który czekał na niego od kilku dni na miejscu. Trzeba było przygotować wszystkie formalności.
- Hugo? O co tutaj chodzi? – warknął do słuchawki.
- Nie denerwuj się, Nando. Przepraszam, ale ten facet miał jakieś problemy zdrowotne, a załatwienie tutaj jakiegoś zastępstwa graniczyło z cudem. Uznałem, że sam sobie poradzisz z dojazdem. Jak ci się podoba bryka? Fajna, co?
- Świetna, ale mam dziwne wrażenie, że się zgubiłem.
- Co? Nie, nie sądzę. Drogi tutaj są proste jak struny. Jedź w stronę wzgórza.
- No jadę.
- To idealnie. Słuchaj, muszę kończyć, bo mnie wołają. Jak będziesz mieć jakieś problemy to zadzwoń, przyślę kogoś po ciebie. Pośpiesz się. Pa!
- Hugo?! Hugo? Cholerna jasna!
Ponownie ruszył w drogę. Tym razem muzyka grała znacznie ciszej. Bacznie oglądał otaczające go krajobrazy, które były piękne, ale napełniały go trwogą i strachem. Przez kolejne kilkadziesiąt kilometrów nic się nie zmieniło. Wciąż te same pola. Żadnych ludzi i zabudowań. Nawet stacji benzynowej nie było. Z przerażeniem spojrzał na licznik, ale ku jego wielkiemu szczęściu bak załadowany był do pełna. Benzyny nie powinno mu zabraknąć, mimo iż jego Ferrari to nie niezbyt oszczędne autko.
Zastanawiał się ile już tak jedzie. Z dwie godziny, trzy… Może cztery. Stracił rachubę czasu. Dziwne było to, że przez cztery godziny jazdy nie spotkał żywego ducha. Czyżby na Kolumbię spadła potężna bomba wyniszczająca wszystko? Może ludzi porwali kosmici? Pokręcił przecząco głową, aby odrzucić od siebie te chore myśli. Z tego wszystkiego wyobraźnia zaczęła płatać mu figle.
Nagle usłyszał jakiś dziwne dudnienie pod maską. Nie miał pojęcia co to takiego. Przecież wszystko było w porządku. Samochód zaczął charczeć i zgrzytać. Powoli zwalniał, jechał coraz wolniej i wolniej, aż wreszcie stanął.
- Cholera jasna! – przeklął i spróbował odpalić silnik. Spróbował raz i drugi, jednak samochód odmówił mu współpracy. Z całej siły uderzył pięściami w kierownicę i wysiadł z wozu, aby zajrzeć pod maskę. Na jego nieszczęście kompletnie nie znał się na samochodach. – Czego ty chcesz? – pytał silnika.
Podotykał kabelków, podokręcał śrubki i ponownie spróbował odpalić, jednak było gorzej niż przedtem. Po raz kolejny okazało się, że mechanika nie jest jego najmocniejszą stroną. Niestety ku jego nieszczęściu!
Spanikowany sięgnął po telefon, aby wykonać telefon ratunkowy do przyjaciela. Hugo genialnie odnajdywał się w takich kryzysowych sytuacjach. A poza tym Fernando czuł, że jest blisko celu, bo ileż można jechać…
Spojrzał na wyświetlacz, który był czarny i nie okazywał żadnych oznak życia.
- Nie, nie… Proszę cię, nie – powtarzał niczym mantrę. – Dlaczego mi to robisz?! – wykrzyczał ku niebu z podniesionymi do góry rękoma. – Jak się wali to wszystko! To jakieś fatum. I co ja teraz zrobię?!
Upływający czas nie dział na jego korzyść. Zresztą wówczas nic nie działało na jego korzyść. Zbuntowany samochód, komórka bez zasięgu, zachodzące słońce… Czy coś gorszego może go jeszcze spotkać?
I wtedy usłyszał przeciągłe wycie, dobiegające gdzieś zza wzgórza. Chyba pomyślał o tym w nieodpowiednim momencie.
- No przecież! Dzikich zwierząt mi zabrakło! – powiedział z przerażeniem, wsiadając do samochodu.
Oparł głowę o podgłówek i gorączko zaczął myśleć. Zastanawiał się, co by tu zrobić, aby jakoś przedłużyć swój marny żywot. To niewiarygodne, że jeden z najlepszych piłkarzy świata utknął gdzieś z dala od cywilizacji, kompletnie sam, wystawiony na pożarcie wilkom. Idealny scenariusz na marny film. Z równie marnym zakończeniem, bowiem śmierć w takim miejscu, w taki sposób nie była niczym niezwykłym. Miał nadzieję, że może chociaż Hugo ubarwi tą historię i powie, że Fernando Torres zginął ratując bezbronne… Rozejrzał się wokoło i stwierdził, że poza nim, nie ma tutaj niczego bezbronnego do ratowania.
- Koniec tego – powiedział z determinacją. Przewiesił przez ramię podręczną torbę i wyruszył w drogę, póki jeszcze nie nastał zmierzch.
Jednak nie zaszedł daleko. Przeraziły go ponownie wycia dzikich zwierząt. Szybkim krokiem wrócił do samochodu i zatrzasnął się w nim, pozwalając słonym łzom ujrzeć światło dzienne.
Czas mijał, a on niezmiennie tkwił na środku wielkiej nicości. Miał tylko jeden plan. Przeżyć noc i poczekać do rana. O świecie wyruszy na poszukiwania zasięgu komórkowego albo ludzi. Jednak miał nadzieję, że wcześniej odnajdzie go ekipa ratunkowa przysłana przez Hugo.
Był potwornie zmęczony. Miał za sobą piekielnie długi lot z Londynu do stolicy Kolumbii – Bogoty. Stamtąd awionetką do Ibague, a potem tą nieszczęsną jazdę samochodem. Za dużo jak na jego kruche ciało. I być może właśnie przez zmęczenie pomyślał, że umysł płata mu figle, bowiem we wstecznym lusterku ujrzał jakąś nieznaną postać zbliżającą się ku niemu. Im bliżej była, tym lepiej widział, że to kobieta jadąca na brązowym koniu. Niedaleko nich spacerował duży golden retriever.
Wysiadł z samochodu i zawołał:
- Jesteś od Hugo?
- Proszę? – zapytała, zatrzymując konia obok niego. Jej pytanie dało mu odpowiedź – nie. Stracił już wszelką nadzieję na ocalenie. – Co się stało?
- Popsuł mi się samochód.
- Co my tu mamy? – Dziewczyna zsiadła z konia i zaczęła przyglądać się samochodowi z niemałym rozbawieniem. – Ferrari? Wybrałeś Ferrari na nasze drogi? – zaśmiała się. – Odważne posunięcie!
- Miejscowy mi go dał.
- Miejscowy? Chyba jednak nie był taki miejscowy jak ci się wydaje. Tylko szaleniec dałby ci sportowe auto zamiast porządnej furgonetki – mówiła przez śmiech. – Dokąd jedziesz?
- Do Yopal.
- Co? Matko Święta, zbłądziłeś! I to całkiem nieźle. To kawał drogi stąd. Za tamtymi górami – powiedziała, wskazując na masywne wzniesienia daleko od nich. – Ale niestety nie dojedziesz tam teraz. Niedawno mieliśmy nawałnicę, która zniszczyła kilka głównych dróg.
- To co ja mam teraz zrobić?
Dziewczyna nie uraczyła go odpowiedzią. Zamiast tego otworzyła maskę jego samochodu i zajrzała do środka. Kręciła głową z dezaprobatą.
- Możesz mi jakoś pomóc? – dopytywał Fernando.
- Nie bardzo. Kamienie uszkodziły silnik, potrzeba narzędzi i nowych części. Sprowadzenie ich tutaj zajmie kilka tygodni.
- Nie żartuj.
- Nie żartuję. Znam się trochę na mechanice – powiedziała, jednocześnie wprowadzając Torresa w zażenowanie. Kobieta znała się na samochodach, a on nie. Świat się kończy! – W zaistniałej sytuacji mogę ci zaproponować nocleg w moim domu. Jest kawałek drogi stąd. Rano przyślę kogoś po twoje auto i spróbujemy je naprawić.
- Świetnie – powiedział z radością. Ucieszył się, że nie musi spędzać nocy na tym odludziu, bo przywoływało ono wspomnienia z najstraszniejszych horrorów. Entuzjastycznie zaczął wyciągać z bagażnika swoje walizki.
- Hola, hola! Jestem konno – powiedziała, pokazując swojego wierzchowca. – Nie dam rady zabrać tych walizek.
- Oh… W porządku. Ale jutro ktoś po nie przyjedzie, tak?
- Tak.
- To okay.
Fernando stanął jak wryty, kiedy zobaczył, że dziewczyna wsiada na konia. Nie miał miłych wspomnień z tymi zwierzakami. Wychował się w Madrycie, ale wakacje spędzał u babci na wsi. Nie raz i nie dwa spadł z konia, jednak najgorsze było kopnięcie, kiedy jako młody chłopak niespodziewanie zaszedł konia od tyłu. Skończyło się to szwami na podbrzuszu i wielkim strachu.
- Zapraszam – powiedziała, wyciągając w jego stronę rękę. – Mój dom jest godzinę drogi stąd, na koniu będzie szybciej.
- Jesteś pewna, że to bezpieczne?
- Urodziłam się w siodle. Ze mną nic ci nie grozi.
- W porządku – odparł. Dziewczyna była niezwykle silna, bo zwinnym ruchem wciągnęła go na górę. Początkowo czuł się nieswojo, bał się, jednak po kilku minutach stwierdził, że rzeczywiście jest w dobrych rękach. Mocno objął ją w pasie, aby nie spaść, co dziewczyna przyjęła cichym chichotem.
- Jak masz na imię? – zapytał.
- Cassandra, ale możesz do mnie mówić Cassy.
- Ja jestem Fernando, dla przyjaciół Nando.

___________
Od razu mówię, że opowiadane nie będzie długie, bo akcja toczyć się będzie w przeciągu około dwóch tygodni. 
Prezentuję pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba :)

11 komentarzy:

  1. Wow nieźle się zaczyna:)Dawno nie czytałam historii z Ferem w roli głównej, także z przyjemnością będę czytać:) Swoją drogą Dzieciak ma niezłego pecha;/ Czyżby Cassy była jego wybawicielką?^^ Czekam na następny;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Nando,ledwo przyjechał a tu od razu problemy, czekam na więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się ten rozdział. Jest taki twórczy i lekko zabawny. Fernando nieźle się urządził. Miał nakręcić reklamę, a wyszła z tego niezła pomyłka! Dobrze, że spotkał Cassie. Na pewno miło spędzi czas u swojej nowej znajomej. Czekam na kolejny z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, Fernando.. Jaki biedaczek z Ciebie :D Aby dziewczyna na koniu musiała Cię ratować? Wstydź się! :D Ale dobra, czekam na nowość :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początek przyznaję, że bardzo podoba mi się szablon ;) Tak jakoś oddaje klimat ^^ Biedny Fernando...Nie tak sobie wyobrażał pobyt, a tu od początku same problemy! Też bym nie wiedziała, co mam począć w takiej sytuacji, dlatego nie dziwię się, że w pewnym momencie ogarnęła go bezsilność. Ale na całe szczęście pojawiła się Cassie ;) I miejmy nadzieję, że dzięki niej jego pobyt stanie się przyjemniejszy ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapowiada się interesująco. Ciekawa jestem, jak Fernando odnajdzie się w tej Kolumbii. Czekam z niecierpliwością na drugi rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Coś takiego innego od tego, co nam już serwowałaś. Inny klimat, wieś, nie żadna bizneswoman a normalna, zwyczajna (wiejska?) dziewczyna oraz zagubiony piłkarz. Fajnie się zapowiada i z niecierpliwością będą czekać na nowy rozdział. :) Fabuła jest naprawdę interesująca.

    OdpowiedzUsuń
  8. Strasznie podoba mi się ten rozdział. Fabuła jest bardzo oryginalna i zarazem ciekawa. Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajny rozdział!! Od dziś jestem stałą czytelniczką :)
    Zapraszam na love-stronger-than-football.blogspot.com
    To o Macie i Torresie :)
    Pozdrawiam i informuj mnie :)

    OdpowiedzUsuń