Po wczorajszej imprezie Cassandra
miała lekkiego kaca, ale nie mogła sobie pozwolić na leniuchowanie i leżenie do
góry brzuchem. Czekała na nią codzienna praca, dlatego pośpiesznie wstała z
łóżka, wzięła prysznic i pobiegła do stajni, aby osiodłać konia i pojechać na
plantację kawy oraz pastwisko dla owiec. Każdy jej dzień zaczynał się od
obchodu zwierząt, gdyż po nocy mogło ją spotkać wiele niespodzianek.
Wróciwszy od razu poszła do
jadalni, aby zjeść pożywne śniadanie.
- O, dzień dobry, mamo –
powiedziała na widok siedzącej przy stole rodzicielki. – Myślałam, że jedziesz
dzisiaj na rozmowę z kontrahentem.
- Dopiero za godzinę. Jak
zwierzęta?
- Wszystko w porządku.
- Dopilnuj, aby chłopcy ostrzygli
dzisiaj owce. Jutro przyjeżdża pan Costa z Bogoty zabrać runo.
- Mówiłam im już dzisiaj rano.
Zajmą się tym po śniadaniu.
- Proszę, panienko Cassando. – Nad
głową blondynki pojawiła się młoda, sympatyczna pokojówka z tacą pełną
pieczywa, sera, kawy i soku pomarańczowego.
- Dziękuję.
- Juan ma dzisiaj zająć się
sprzedażą kukurydzy i pszenicy. Popołudniu ma przyjechać transport.
- A co z końmi?
- Transakcja na razie stoi w
miejscu. Juan nad tym pracuje.
- To dobrze. Potrzebujesz jakieś
pomocy, mamo?
- Nie, radzę sobie.
- A co z Teresą? Chyba powinna
niebawem wrócić.
- Tak, myślę, że jutro przyjedzie.
- O ile nie zabalowała po drodze.
- Odnośnie balowania. – Pani
Gabriela wzięła łyk czarnej kawy. – Byłaś wczoraj z tym chłopakiem w barze.
- Tak, zabrałam go, bo nie
chciałam, aby siedział sam. Pojechaliśmy wczoraj do Ibague, ale nie udało nam
się skontaktować z jego agentem. Policja także go jeszcze nie poszukuje.
Wiedzą, że tutaj jest, więc niebawem pewnie ktoś po niego przyjedzie.
- Nie mam nic przeciwko, aby
został tutaj jeszcze kilka dni. Jednak nie podoba mi się jedna rzecz i zaczynam
się martwić… Wiesz, że Juanowi nie spodobało się to, że wyszłaś z tym
chłopakiem.
- To nie mój problem.
- Cassandro, nie możesz wychodzić
z obcymi mężczyznami. Tym bardziej takimi jak on.
- Mamo… Fernando to nasz gość.
Chciałam mu tylko pokazać okolicę i naszą kulturę.
- Oby, kochanie. Nie życzę sobie
żadnych skandali matrymonialnych.
- Oczywiście – odparła ze
spuszczoną głową.
- Powinnaś w końcu pozwolić
Juanowi się do siebie zbliżyć. Weźcie konie i jeźdźcie gdzieś wieczorem,
porozmawiajcie.
- Mamo, ale on mnie nie
interesuje. Nie jest w moim typie, a poza tym jest chamski i nieznośny.
- Ale on jako jedyny wyraża tobą
zainteresowanie.
- Nie zależy mi. Dobrze mi samej.
- Cassandro…
- Tak, wiem, wiem… Mam 25 lat i
nie wypada mi być panną, bo ludzie zaczną gadać. Ale kiedy mi się nie śpieszy
do małżeństwa?
- To nie jest czas ani miejsce na
takie rozmowy – powiedziała dyskretnie pani Gabriela, zauważając zbliżającego
się Fernando. – Cassandro, nie masz żadnej pracy do wykonania?
- Mam – burknęła. Nie dokończyła
nawet śniadania, ale matka najwyraźniej nie chciała, aby ona i Fernando
przebyli razem w jednym pomieszczeniu. Minęli się w drzwiach, Nando posłał jej
miły uśmiech, a Cassy bąknęła tylko szybkie „cześć” i wyszła na dziedziniec
rancza.
Denerwowała się, kiedy matka
prawiła jej uwagi odnośnie Juana. Dlaczego nikt nie mógł zrozumieć, że ona nie
chce za niego wychodzić?
Aby nie myśleć zabrała się do
pracy. Postanowiła naprawić Ferrari Fernando, aby szybko mógł wrócić do domu.
Była tak bardzo pochłonięta
naprawą, że nie zauważyła jak Hiszpan przysiadł nieopodal na wielkim głazie.
Przyglądał się jej badawczo, bo było na co popatrzeć. Cassy była bardzo zgrabna
i seksowna, zwłaszcza wtedy kiedy miała na sobie dopasowane dżinsy
podkreślające jej pośladki oraz koszulę w kratę związaną pod biustem i
odkrywającą umięśniony brzuch. W dodatku pochylała się nad maską sportowego
auta z kombinerkami w ręku. Mało kobiet zna się na motoryzacji, a już kobiet
tak pięknych naprawdę było niewiele.
- Na co się gapisz? – powiedziała,
kiedy wreszcie zauważyła Fernando. Miał głupkowatą minę i śmiał się jak głupi
do serca, więc łatwo było odgadnąć jego myśli.
- Na ciebie.
- Więc przestań.
- Czemu? – zapytał, powoli
zmierzając w jej stronę.
- Bo tak.
- To nie jest odpowiedź – rzekł.
Stanął obok Cassy i przyglądał się jej poczynaniom z autem. – Co robisz?
- Nie widzisz? Naprawiam twój
samochód.
- Po co?
- Abyś mógł wrócić do domu.
- Weź to zostaw – powiedział,
odbierając jej narzędzie i odrzucając je nieopodal.
- Co ty robisz?
- Zróbmy coś.
- Czy tobie się coś nie pomyliło,
Fernando? Może i czujesz się jak na wakacjach, ale to jest moje normalne życie
i ja tutaj pracuję. Od rana do wieczora tylko pracuję, pracuję i pracuję.
- No właśnie! Ciągle pracujesz.
Czas na odpoczynek.
- Dopiero zaczęłam.
- Czyżby? Jest po dziewiątej, a ty
zdążyłaś objechać całe to gospodarstwo, zjeść śniadanie i wziąć się za naprawdę
tego złomu. Działasz na jakiś turbo obrotach?
- To u mnie normalne.
- Weźmy konie i jeźdźmy gdzieś.
Pokaż mi to swoje królestwo.
- Ty się boisz koni.
- Teoretycznie tak, ale… Przy
tobie będę udawać macho.
- Nie musisz przy mnie niczego
udawać – powiedziała, patrząc mu w oczy.
Nagle atmosfera między nimi
zgęstniała. Zupełnie jakby byli sami, gdzieś z dala od wszystkiego, a ludzie
krzątający się wokoło nie istnieli.
- Teodor – rzekła wreszcie,
odrywając wzrok od brązowych oczu Nando. – Osiodłaj, proszę, dwa konie.
Wyruszyli na przejażdżkę po gospodarstwie.
Cassandra chciała pokazać chłopakowi wszystko to, co jest dla niej ważne. A
prawda była taka, że nie miała nic ważniejszego niż praca. Od wielu lat całe
jej życie związane było z uprawami i hodowlą, z wczesnym wstawaniem i późnym
kładzeniem się spać. Zero przyjaciół, zero życia towarzyskiego, zero rozrywek.
Nigdy nie była w kinie, nigdy nie wyjechała poza granice Kolumbii, nigdy nie
robiła nic szalonego. Czuła się odpowiedzialna za matkę, siostrę i to ranczo,
bo po śmierci ojca zostały we trzy zdane tylko na siebie.
- Trudo mi to sobie wyobrazić –
powiedział Fernando. Po godzinie wędrówki dojechali na wzgórza owiec, skąd
rozciągał się przepiękny widok na góry i doliny. Każdemu ten krajobraz zapierał
dech w piersiach, dlatego właśnie to miejsce Cassy wybrała jako cel podróży.
Usiedli w cieniu pod drzewem i rozkoszowali się herbatą mate, którą dziewczyna
zabrała z domu. – Musiałaś tak szybko wydorośleć i zająć się całą rodziną. To
bardzo wiele jak na tak młodą dziewczynę. Jak sobie z tym poradziłaś?
- Nie było mi łatwo. Wiele razy
miałam chwile zwątpienia. Wtedy zawsze przyjeżdżałam tutaj i myślałam, często
płakałam, modliłam się. Prosiłam o siłę, bo zaczynało mi jej brakować.
- Podziwiam cię. Jesteś bardzo
silna. Ja zaczynałem świrować, kiedy samochód mi się zrąbał na środku tego
pustkowia. Myślałem, że tam umrę. Nie potrafię sobie wyobrazić siebie w twojej
sytuacji. W dodatku całe to miejsce nie pomaga, prawda?
- Oj, tak. Tamesis to nie jest
łatwe miejsce do mieszkania. Wszędzie jest daleko, ludzie się nie znają, nie ma
przyjaciół ani rówieśników. Ktoś taki jak ty mógłby to nazwać piekłem.
- Myślisz, że odnalazłabyś się np.
w Anglii?
- Nie wiem. Nie wydaje mi się. Od
zawsze tu mieszkam, dziki las praktycznie mam za płotem, a paradoksalnie to w
tętniącym życiem Londynie czułabym się jak w dżungli.
- Nie jest tam tak źle jak ci się
wydaje.
- Na pewno. Ale wszyscy boją się
tego, co nieznane.
- Ja bym się chyba mógł
przyzwyczaić do takiego wiejskiego życia – powiedział, rozkładając się na
trawie i spoglądając w niebieskie niebo.
- Czyżby? – zaśmiała się,
przyłączając się do Nando.
- Yhym. Chociaż nie! Lekarza
musiałbym tu sobie sprowadzić.
- Jejku, jak ty żeś się uparł tego
lekarza – zaśmiała się.
- Cassy, to nie jest normalne, że
leczy cię weterynarz.
- Tylko w skrajnych przypadkach.
- Przepraszam cię bardzo, ale
rana, która wymaga zszycia to nie jest zadanie dla weterynarza.
- Normalny lekarz zrobiłby mi to
samo. Wyjąłby igłę, nić i zszyłby mi ją.
- Ale anatomia zwierząt i ludzi
się różni.
- Nie na tyle, aby nasz doktor
sobie z tym nie poradził. A poza tym spójrz! Mieszkam tu dwadzieścia pięć lat,
większość ran opatrywał mi weterynarz i jakoś żyję.
- Boże, to takie nienaturalne.
- Nienaturalne to są twoje włosy.
Coś ty z nimi zrobił? – zapytała, dotykając pasemko zwisające mu z czoła.
- Proszę cię, nawet tak nie
żartuj. Czesze mnie najlepszy angielski fryzjer.
- I płacisz mu za to?
- Krocie!
- Moim skromnym zdaniem ja
zrobiłabym to lepiej.
- Jesteś fryzjerką?
- Nie, ale niejednokrotnie
strzygłam owce czy konie. Nawet plotłam im warkocze na grzywie i ogonie do
pokazów i zawodów.
- Ja pierdziele! Co za miejsce! Co
za ludzie! Wracajmy do domu! – Fernando poderwał się miejsca i zaczął wdrapywać
się na grzbiet swojego wierzchowca.
- No co?! – zaśmiała się i również
dosiadła konia.
- Panienko Cassandro! – Nagle
zauważyli zbliżającego się Teodora. – Proszę zaczekać! Panienko Cassandro,
przysyła mnie pani matka. Kazała przekazać, że panienka Teresa wróciła do
Tamesis.
- O, proszę! Nasza zguba się
odnalazła. Dobrze, już wracamy.
Z jednej strony Cassy cieszyła się
na powrót siostry, bo dzięki niej w domu zawsze było ciekawiej, więcej się
działo. Teresa była bardzo żywiołowa i spontaniczna, dostarczała swoim
zachowaniem wiele rozrywki. Z drugiej jednak strony stroniła od pracy, nie
lubiła pomagać przy obowiązkach związanych z ranczem i było to głównym powodem
wszystkich spięć i kłótni. Miała nadzieję, że Teresa wreszcie wydorośleje i
zrozumie, że jest bardzo potrzebna na ranczu.
Już z daleka zauważyli krzątającą
się po dziedzińcu drobną dziewczynę z ciemną, rozwianą grzywą. Fernando był
bardzo ciekaw młodszej z sióstr. Cassy wiele mu opowiadała o Teresie i bardzo
chciał ją poznać. Wydawała mu się roztrzepaną, ale dobrą dziewczyną. Miał
nadzieję, że jego oczekiwania się sprawdzą.
- Cassy!
- Cześć, Tereso – powiedziała,
przytulając siostrę. – Jak podróż?
- W porządku. Wszystko załatwiłam
– rzekła z dumą.
- Naprawdę? To chyba twój pierwszy
raz – zaśmiała się.
- Nie bądź uszczypliwa.
- Przyjadą naprawić nam sieć
telefoniczną?
- Tak, ale dopiero w przyszłym
tygodniu. – Na tą nowinę Cassandra posłała Fernando spojrzenie. Ciągle wszystko
szło pod górkę. – Po nawałnicy mają dużo zleceń i wielu ludzi potrzebuje serwisu.
Kierownik obiecał mi, że postara się załatwić to najszybciej jak się da.
- Chociaż tyle… Najważniejsze, że
w ogóle przyjadą.
Teresa wertowała spojrzeniem swoją
siostrę, a raz za razem spoglądała na Fernando. Mierzyła go wzrokiem od góry do
dołu i widok, który widziała bardzo jej się podobał.
- Nie przedstawisz mnie? – rzekła
słodkim głosikiem.
- To Fernando, nasz gość z Europy.
A to moja siostra Teresa.
- Bardzo mi jest miło, Fernando.
Mama mi przed chwilą o tobie opowiadała. Spotkało cię wielkie nieszczęście.
- Nie aż tak wielkie. Miło mi się
poznać, Tereso – powiedział, ściskając jej rękę. – Cieszę się, że wreszcie
możemy się poznać, bo ja także wiele o tobie słyszałem.
- Jak od Cassandy to pewnie nic
dobrego.
- Wręcz przeciwnie – rzekł z uśmiechem.
- Chodźcie do domu. Poopowiadam
wam o wszystkim. Kupiłam nawet prezenty, abyście nie myśleli sobie, że jestem
wyrodną córką. – Teresa ruszyła w kierunku domu, zostawiając Cassy i Nando
nieco z tyłu. Ciągle coś mówiła, ale do tej dwójki słowa brunetki już nie
docierały.
- Witaj w moim świecie –
powiedziała ironicznie blondynka. – Zamiast skupić się na pracy, to szlajała
się po sklepach. Nie mam siły do tej dziewczyny.
- Jest śmieszna.
- Śmieszna to jest twoja mina,
kiedy wsiadasz na konia. A ona jest nieodpowiedzialna.
- Przesadzasz.
- Lepiej się módl, abyś nie miał
możliwości przekonać się o słuszności moich słów. A teraz uważaj, bo czeka nas
długa opowieść Teresy. Chodźmy!