NOWE OPOWIADANIE



JEŚLI JESTEŚCIE ZAINTERESOWANIE, TO POWIEM WAM, ŻE WRÓCIŁAM Z NOWYM OPOWIADANIEM WSZYSTKO MOŻECIE ZNALEŹĆ
TUTAJ.

12 września 2013

06. Ratenk nadchodzi


Cassandra obudziła się o poranku i była bez zapału do pracy. Nigdy jej się to nie zdarzyło. Kochała to ranczo i uwielbiała pracę przy koniach, jednak po wydarzeniach ostatnich dni straciła pasję do wszystkiego. Najchętniej zostałaby w łóżku, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Za wiele obowiązków miała na swojej głowie.
Bosymi stopami dotknęła zimnej drewnianej podłogi i ruszyła do okna, aby wpuścić do pokoju trochę słońca. Wyjrzała przez szybkę i przed jej oczyma stanęła Teresa oraz Juan. Stali przy studni i flirtowali.
- Co za farsa – powiedziała do siebie i zniknęła w łazience.
Po kilku minutach, ubrana w wygodne dżinsy, koszulę w kratę i kowbojki oraz z kapeluszem na głowie zeszła na dół. Ujrzała siedzącą w salonie matkę, która popijała herbatę z filiżanki.
- Dzień dobry – powiedziała blondynka. Miała zamiar minąć Gabrielę i udać się stajni, ale kobieta ją zatrzymała.
- Cassy, jakie kwiaty wolisz? Róże czy frezje?
- Co to za pytanie?
- Chcę byś miała swoje ulubione kwiaty w wiązance ślubnej.
- Lubię maki.
- Maki? To takie… proste.
- Bo jestem prostą dziewczyną. Nie wiem, mamo. Sama coś wybierz. W końcu cały ten ślub to twój pomysł, więc niech będzie po twojemu.
- Nie mów tak.
- Rób co uważasz. Ja i tak ucieknę – powiedziała i wyszła z domu.
Kiedy tylko postawiła pierwszy krok na dziedzińcu wszystkie oczy się na nią skierowały. Włącznie z oczami Juana oraz Teresy. Mężczyzna posłał obleśny uśmieszek w stronę blondynki, poczym wypluł źdźbło trawy, które przegryzał i podszedł do Cassy.
- Wyspała się moja królewna? – zapytał, próbując ją pocałować, ale dziewczyna w porę się uchyliła. – Co ci?
- Zgadnij – rzuciła opryskliwie i poszła do stajni.
Wchodząc do środka od razu poczuła się lepiej. Cały ten cyrk zostawiła na zewnątrz.
- Dzień dobry, Teodorze.
- Witam, panienko Cassandro.
- Pomożesz mi dzisiaj na pastwisku? Trzeba tam ogarnąć po koniach.
- Proszę wybaczyć, ale dostałem specjalne zadanie od pani matki.
- Jakie?
- Za chwilę wyjeżdżam do stolicy, aby zakupić cztery białe konie.
- Białe konie? Po co jej to? Dlaczego tego ze mną nie przedyskutowała? Nie potrzebujemy białych koni.
- Proszę mi wybaczyć, ale… – Teodor zdjął kapelusz i przyłożył go sobie do piersi. Odparł ze spuszczoną głową: – To na ślub panienki.
Jego postawa mówiła sama za siebie. Spuszczona głowa, kapelusz w dłoni – to był pogrzeb. Pogrzeb wolnej woli Cassandry, jej niezależności i dorosłości. Z każdą kolejną minutą planowanego ślubu umierała cząstka jej samej i nie umiała temu zapowiedz.
Cassy wzięła głęboki wdech, choć tak naprawdę miała ochotę krzyczeć.
- Weź kilku chłopaków i jedźcie na pastwisko. Ja zaraz do was dołączę. Moja matka całkiem zwariowała i nie myśli racjonalnie. Nigdzie nie pojedziesz, Teodorze.
Dziewczyna pobiegła do domu. Musiała natychmiast porozmawiać ze swoją rodzicielką, bo w przeciwnym razie stanie się coś złego – albo z nią samą, albo ze wszystkimi ludźmi dookoła.
Wpadła do salonu, w którym poprzednio siedziała Gabriela, ale tym razem zamiast matki zastała Fernando oraz Teresę. Piłkarz siedział na kanapie z głupkowatym uśmiechem, a brunetka pindrzyła się przed nim, pokazują kolejne sukienki, które nadawały się bardziej na elegancką imprezę niż do pracy w polu.
- Co robicie? – zapytała zdezorientowana.
- Dobrze, że jesteś – rzekł uśmiechnięty chłopak.
- Właśnie wybieram sukienkę na twój ślub z Juanem.
- Co?! – powiedzieli jednocześnie Cassy i Fernando. Spojrzeli na siebie, a w oczach piłkarza natychmiast pojawiła się panika oraz strach.
- To nie tak! Powiedziałaś mi coś innego!
- Oj, Fer… Co to za różnica, ślub czy impreza w wiosce. Na jedno wychodzi. I tak muszę dobrze wyglądać. To która sukienka jest najlepsza?
- Cassy, ona naprawdę mi powiedziała, że to na imprezę w barze. Przepraszam. Gdybym wiedział, to nie byłoby mnie tu. Przecież wiesz…
- Tak… Gdzie mama?
- U siebie w pokoju – odparła Teresa.
Cassandra poszła we wskazanym kierunku. Zapukała do drzwi i weszła do środka, zastając matkę siedzącą przy biurku.
- Robisz listę zakupów na ślub?
- Zgadłaś, kochanie. Chodź, usiądź przy mnie. Może masz jakieś pomysły, pragnienia?
- Mam tylko jedno pragnienie.
- Jakie?
- Abyś to wszystko odwołała.
- Oh, Cassy… Gdzie się podziała ta twoja mądrość i inteligencja?
- Mamo, czy to prawda, że wysłałaś Teodora do Bogoty, aby kupił białe konie?
- Tak. Pomyślałam, że użyjemy powozu, który zawoził mnie i ojca do kościoła. Całe Tamesis i okoliczne wioski muszą cię zobaczyć.
- Teodor jest w tej chwili na pastwisku. Jest to moje polecenie i zadanie nie mogące czekać. Konie są niepotrzebne, bo moim zdaniem jeden koń wystarczy.
- Tak uważasz?
- Tak, mamo.
- To w porządku.
Cassandra chciała opuścić sypialnię matki, ale w ostatniej chwili sobie o czymś przypomniała.
- Mamo, czy mówiłaś już Teresie o swoim niesamowitym planie rozkochania w sobie Fernando?
- Tak. Zostawiłam ich razem na dole w salonie.
- W porządku. Do zobaczenia.
Parszywość i bezczelność tej rodziny coraz bardziej ją przerażała. Wyszła z domu, nie zwracając najmniejszej uwagi na siostrę, która w pojedynkę kończyła swój „pokaz mody”. Cassandra nie rozumiała, kiedy ich kochająca się rodzinka, kiedy jej dobre relacje z matką tak diametralnie uległy zmianie. Niegdyś ona i matka były jak przyjaciółki. Obie walczyły w wierze o ranczo, dbały o nie i kochały je całym sercem. Nagle role się odmieniły. Matka i Teresa stały się nierozłączne i wspólnie wprowadzały w życie swoje nikczemne plany. Czym to zostało spowodowane? Czy Cassy zrobiła coś źle? Czy pojawienie się przystojnego piłkarza z Europy zawróciło wszystkim w głowach? Cassandra nic z tego nie rozumiała.
- Cassy. – Nagle blondynka poczuła zaciskającą się na jej przedramieniu dłoń. Jakaś mocna siła pociągnęła ją w kierunku ciemnego kąta za stadniną. Była lekko oszołomiona i przestraszona perspektywą stanięcia oko w oko z Juanem, ale przed oczami szybko minęła jej jasna grzywa i piękne, brązowe oczy. – Przepraszam cię. Teresa mnie wrobiła, nie wiedziałem co knuje. Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła. Strasznie bym tego nie chciał.
- Spokojnie, Nando. Nie musisz mi się tłumaczyć, bo wiem, co tu jest grane. Moja matka ma głowę pełną pomysłów.
- Szkoda, że nie trafnych.
- Właśnie. Lepiej uważaj na Teresę, bo ma za zadanie cię uwieść i usidlić.
- Poważnie?! – zapytał zszokowany.
- Niestety tak. Trzymaj się od niej z daleka. 
- Teraz na pewno będę tak robić. A co z tobą, wszystko w porządku?
- Nie zadawaj mi takich głupich pytań – powiedziała, chcąc odejść, ale Fernando jej na to nie pozwolił. Zlustrowała go wzrokiem. – Coś jeszcze?
- Tak, chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś dla mnie…
- Panienko Cassandro! Panienko Cassandro!
Nagle za rogiem pojawił się rozentuzjazmowany Teodor, który biegł w jej kierunku z oszałamiającą prędkością. Co jak na ponad pięćdziesięcioletniego, tęgiego mężczyznę było nie lada wyczynem. Zatrzymał się tuż przez Cassandrą i Fernandem, próbując ustabilizować oddech, ale na nic mu się to zdawało.
- Panienko Cassandro!
- Spokojnie Teodorze. Oddychaj, bo mi tu na zawał zejdziesz. Co się stało?
- Do Tamesis doszły plotki, jakoby znajomi pana Torresa byli w drodze na ranczo.
- Naprawdę?! – Oczy Fernanda nagle pojaśniały, a on sam nie potrafił ukryć swojej radości.
- Tak. Mają tu być lada dzień. Jutro lub pojutrze.
- Boże, to wspaniała wiadomość! – Nando aż oszalał ze szczęście. Doskoczył do Teodora i uściskał go bardzo serdecznie. Chciał go nawet podnieść i okręcić wokół własnej osi, ale nie był w stanie go dźwignąć. Zamiast tego podbiegł do Cassy i to z nią zatańczył radosne kółeczka.
- Puść mnie, wariacie! – śmiała się.
- Jestem taki szczęśliwy! Wracam do domu, Cassy, rozumiesz?! Wracam do domu!
- Tak, cudownie! Naprawdę się cieszę.
- O ludzie! Znów będę spał w swoim łóżku, znów będę miał telefon i Internet, znów będę grać w piłkę! No i najważniejsze, normalny lekarz będzie tuż za rogiem.
- Żeś się uczepił tego lekarza – Cassy machnęła ręką z uśmiechem i ruszyła do pracy.

Ostatnie dni były bardzo nerwowe. Cassandrze już kończyły się pomysły jak przemówić matce do rozsądku. Rozumiała, że Gabriela kieruje się dobrem, jednak ukierunkowane ono było jedynie na ranczo. A co ze szczęściem jej córki? Przecież była ważniejsza niż dom i zwierzęta. A przynajmniej tak jej się wydawało. Teraz niczego już nie była pewna.
Siedziała nad brzegiem rzeki i z nostalgią spoglądała na krajobraz i znajdujące się w oddali ranczo. Pomyślała o Fernando, który przez ostatnie dni był jej jedynym wsparciem. Zawsze wiedział, co powiedzieć w sytuacji bez wyjścia. Nie wiedzieć czemu, ale dopóki był w Temesis, to perspektywa ślubu z Juanem wydawała jej się bardzo odległa. Nie chciała, aby wyjeżdżał, bo wówczas straciłaby ostatnią nadzieję. Nikt inny nie sprzeciwi się woli jej matki, nikt inny nie porwie jej sprzed ołtarza i nie zabierze na konną przejażdżkę w tej pięknej, białej, powłóczystej sukni.
Wzięła głęboki wdech i odrzucając niewielki kamyk, którym się bawiła, wstała i wolnym krokiem wróciła do domu. 

__________
Dawno mnie tu nie było i obawiam się, że większość z Was już o mnie zapomniała. Chcę dokończyć to opowiadanie, dlatego publikuję rozdział, a kolejny będzie ostatnim. 
Buźka!