NOWE OPOWIADANIE



JEŚLI JESTEŚCIE ZAINTERESOWANIE, TO POWIEM WAM, ŻE WRÓCIŁAM Z NOWYM OPOWIADANIEM WSZYSTKO MOŻECIE ZNALEŹĆ
TUTAJ.

4 sierpnia 2013

05. Czarne chmury


- Teresa to prawdziwa aparatka, prawda? – powiedział Juan.
Było południe, a pracy jak zwykle mnóstwo. Cassandra przebywała w stajni i czyściła konie, które dzisiejszego wieczora miały jechać do sąsiedniej wioski. Juan podszedł do niej pewnym krokiem. Miał ciemne dżinsy, czarną rozpiętą koszulę i biały top pod spodem. 
- Nie spodziewałem się, że podczas kilkudniowej podróży dostanie tyle ofert małżeńskich.
- Jest bardzo ładna i odważna. Mnie to w ogóle nie dziwi – odparła Cassy. Nawet nie zwracała uwagi na Juana, zafrasowana była swoją pracą, którą chciała dobrze wykonać.
- Dobrze, że nie przyjechała tutaj z żadnym gachem – zaśmiał się. – Bo zdaje mi się, że twój przyjaciel jest nią zainteresowany – dodał i wskazał palcem na dziedziniec, który było widać ze stajni. Teresa oraz Fernando spacerowali i miło sobie dyskutowali.
Zainteresowało to Cassandrę. Podniosła wzrok i zobaczyła, jak wspomniana dwójka uśmiecha się od ucha do ucha. Sprawiali wrażenie, że przebywanie w swoim towarzystwie daje im wielką przyjemność.
- Tak… Na to wygląda – odparła smutno i wróciła do wcześniejszego zajęcia.
- Powiem ci szczerze, że mnie to cieszy, bo ten frajer zaczął niebezpiecznie się do ciebie zbliżać.
- To nie twoja sprawa.
- Owszem, moja – rzekł i przygniótł Cassy do ściany, nie pozwalając jej się ruszyć.
- Co ty robisz? To boli!
- Nie pozwolę, abyś robiła ze mnie idiotę, rozumiesz? Jesteś moja!
- Nigdzie to nie jest napisane!
- Ale będzie! Na akcie ślubnym! I to wkrótce.
- Po moim trupie!
Cassandra czuła, że traci czucie w dłoniach. Juan trzymał ją mocno za nadgarstki, odcinając przepływ krwi. Mężczyzna ciągle patrzył jej w oczy, czuła na swoich policzkach jego oddech, który z upływem minut był coraz szybszy.
- Jeszcze dzisiaj pogadam z twoją matką, aby przyśpieszyć ślub.
- Nie!
- Twoje zdanie jest nic niewarte. Zrozum to wreszcie!
- Co się tu dzieje?
Juan odskoczył od dziewczyny, kiedy usłyszał niski głos Teodora. Bez słowa opuścił stajnię, posyłając pracownikowi nienawistne spojrzenie. Cassandra starała się odzyskać równowagę, gdyż kolana zaczęły się pod nią uginać. Juan zawsze ją tak traktował. Był agresywny, sprawiał jej ból fizyczny, jak i psychiczny. Nienawidziła go za to, ale nie mogła nic poradzić na plany swojej matki, która widziała ich na ślubnym kobiercu. Cassy już nie wiedziała jakiś argumentów używać, aby ukazać matce prawdzie oblicze Juana.
- Panienko, Cassy. Wszystko w porządku?
- Tak, tak… Ja tylko… Dokończ za mnie, dobrze? – Blondynka wręczyła mu szczotkę, którą czesała konia i wybiegła ze stajni, próbując powstrzymać łzy.

- Piłka nożna to wcale nie takie proste zajęcie – powiedział Fernando. – Może się tak wydawać na pierwszy rzut oka, ale to nieprawda. Codzienne treningi wykańczają człowieka fizycznie. Oczywiście zawsze jesteśmy odpowiednio przygotowywani to sezonu, ale mimo wszystko to bardzo wyczerpujące. W dodatku piłkarz poddawany jest ciągłej presji, musi uważać na swoje zachowanie i słowa. Nieprzychylna prasa potrafi zniszczyć psychicznie.
- Ale gra chyba warta jest świeczki?
- Tak. Kocham futbol najbardziej na świecie. Jest dla mnie najważniejszy i nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić w życiu cokolwiek innego. To prawdziwe szczęście móc robić to co się lubi i się potrafi i zarabiać tym na życie.
- Chciałabym kiedyś powiedzieć to co ty.
- A co ty lubisz robić, Tereso?
- Oh… Tutaj możliwości są bardzo ograniczone. Jestem skazana na tę wioskę. Czasami mam wrażenie, że utknęłam w niej na zawsze i nigdy nie zdołam wyrwać się z tego piekła.
- Nie przesadzaj. Uważam, że Tamesis ma swoje uroki.
- Bo nie mieszkasz tutaj od dwudziestu lat. Myślałbyś inaczej, gdybyś był tak ciekawy świata jak ja i nie mógł zaspokoić swoich pragnień.
- Mam nadzieję, że kiedyś uda cię się spełnić marzenia.
Fernando i Teresa wolnym krokiem zmierzali w kierunku ujeżdżalni, gdzie pracownicy właśnie ćwiczyli z końmi. Zajęci byli rozmową, która szła im nadzwyczaj gładko. Hiszpan uważał, że brunetka wcale nie jest taka zła, jak to wszyscy mówili. Była miła i bardzo sympatyczna. Jednak w rodzinie zawsze musi znaleźć się jakaś czarna owca i tym razem padło na roztrzepaną i żyjącą w strefie marzeń Teresę. Było to niesprawiedliwe, ale zaczynał rozumień kolumbijską kulturę i przestało go to zadziwiać.
Kiedy Terasa zaczęła opowiadać o miejscach, które chciałaby odwiedzić, Fernando zobaczył wybiegającą ze stajni Cassandrę. Była blisko płaczu. Skrywała twarz pod dużym kapeluszem i burzą złotych loków. Zaraz potem zauważył stojącego nieopodal Juana, rzucającego nienawistne spojrzenie blondynce.
- Przepraszam cię, Tereso. Muszę coś załatwić. – Przerwał jej monolog i pobiegł za Cassy.
- Co? Ej! Fer, gdzie ty idziesz?! Zaczekaj!
Jednak Fernando już się nie zatrzymał. Udał się za obory, za którymi zniknęła Cassandra. Nigdzie jej nie widział. Musiała się gdzieś ukryć, znała to miejsce jak własną kieszeń, a on wciąż nie potrafił się tu odnaleźć.
Nagle usłyszał cichy szloch dobiegający z nieba. Zaczął rozkminiać o co chodzi i wtem spojrzał w górę. Zauważył małe okienko i biegnącą do niego drabinę. Wszedł bez zastanowienia.
- Grosz za twoje myśli.
- Nie są warte aż tyle – odpowiedziała zapłakana.
Cassandra siedziała skulona w kłębek z podciągniętymi pod brodę kolanami. Miała zaczerwienione oczy i blade policzki. Nie przypominała w żadnym calu dziewczyny, którą poznał Fernando. Dziewczyny, która była dzielna i silna. Teraz bardziej wyglądała jak bezbronne dziecko, niż odważna kowbojka.
- Co się stało? – zapytał i usiadł obok. Badawczo jej się przyglądał, ale Cassy unikała kontaktu wzrokowego.
- Nic.
- Kłamczuszka z ciebie. Przecież widzę.
- Nie wtrącaj się. To nie jest twoja sprawa.
- Słuchaj, Cassy. Ja wiem, że ty jesteś dorosła, odważna i samowystarczalna. Ale są takie chwile, kiedy kobieta potrzebuje silnego ramienia. Oferuję swoje – powiedział i cicho się zaśmiał. – Pozwól sobie pomóc.
- Chcę pobyć sama.
- Powiedz mi co się stało…
- Fernando, czy ty nie rozumiesz? Chcę być sama! – rzekła ostrym tonem i po raz pierwszy uraczyła Hiszpana spojrzeniem.
Piłkarz chwilę jej się przyglądał, mocno patrząc w oczy Cassy, jednak po chwili z rezygnacją zaczął się wycofywać.
- Zaczekaj – powiedziała nagle, chwytając go za rękę. – Przepraszam. Nie chciałam być dla ciebie niemiła.
- Powiesz mi co się stało?
Dziewczyna pokiwała twierdząco głową i poprosiła, aby usiadł obok niej.
- Juan mnie zdenerwował. Powiedz jak mam wytłumaczyć matce, że ja i on nie będziemy dobrym małżeństwem? Brakuje mi już sił, aby z tym walczyć i boję się, że przegram te wojnę.
- Powalczymy razem.
- Niby jak?
- Porozmawiamy z nią. Posłuchaj, pomogłaś mi, i to w momencie najbardziej krytycznym z krytycznych. Bez ciebie zostałbym pożarty przez wilki.
- Nieprawda…
- Prawda! Co ty, nie widziałaś tej bestii, która za nami biegła?
- Nando… – zaśmiała się cicho. – Nie zmyślaj bajek. To był mój pies!
- No i wreszcie jakiś uśmiech. To mi się podoba – rzekł, odgarniając jej włosy za ucho. – Może i nie było żadnego wilka, ale koni boję się równie mocno. A więc… Pójdziemy do twojej matki i na spokojnie z nią porozmawiamy. Czas, abym się odwdzięczył za twoją gościnę.
- To nic nie da.
- A chcesz się przekonać? Chodź! – Fernando chwycił ją za rękę i wyciągnął ze stodoły. Nie zważając na jej protesty i krzyki zaciągnął Cassy do domu, w którym przebywała jej matka.
Gabriela siedziała przy stole w salonie i robiła jakieś notatki. Fernando i Cassandra wparowali do pomieszczenia, niemalże wywracając się w progu, jednak w ostatniej chwili zdołali zachować równowagę. Posłali głupkowate uśmiechy Gabrieli i kiedy Nando chciał przemówić, kobieta go w tym uprzedziła.
- Dobrze, że jesteś Cassandro. Usiądź proszę.
- Mamo, bo my właśnie chcieliśmy ci coś powiedzieć.
- Czyżby? – Gabriela zlustrowała młodych od góry do dołu, a jej wzrok zatrzymał się na splecionych dłoniach tej dwójki. Kiedy Fernando zrozumiał niestosowność sytuacji, natychmiast puścił rękę Cassandry.
- Tak, bo chciałam z tobą porozmawiać o Juanie.
- Dobrze się składa, bo również. Jednak wolałabym, aby pana Fernando nie było przy tej rozmowie.
Hiszpan spuścił wzrok i upewniwszy się, że dziewczyna sobie poradzi, opuścił salon.
- O co chodzi, mamo? – Cassy zajęła miejsce przy stole obok matki.
- Rozmawiałam przed momentem z Juanem o waszej przyszłości.
- Ano właśnie, bo odnośnie tej przyszłości to…
- I razem doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie przyśpieszyć zaręczyny i cały ślub.
- Co?!
- Nie ma na co czekać, kochanie. Wszystko da się zorganizować w kilka dni.
- Kilka dni? Żartujesz, mamo?! Nie widzisz, że ja i on nie mamy ze sobą nic wspólnego?!
- Kochanie, miłość przyjdzie z czasem. Ja też nie kochałam twojego ojca, kiedy za niego wychodziłam.
- Ale ja tak nie chcę! Nie zgadzam się! Tato uczył nas czegoś innego. Kazał podążać za głosem serca.
- Właśnie to robię.
- Ale posłuchaj mojego serca, mamo! Ja nie chcę za niego wychodzić. Ja go nienawidzę!
- Nie dramatyzuj, kochanie. Juan to porządny, młody mężczyzna, który na pewno da ci wiele dobrego.
- Nic od niego nie chcę. Nie wyjdę za niego. Zwieję sprzed ołtarza!
- I pogrążysz całą naszą rodzinę. Dobrze wiesz, że on ma pieniądze, które są nam potrzebne. Ranczo ostatnio przechodzi kryzys.
- Kocham to ranczo, ale nie dam się za niego pogrążyć w rozpaczy. Chcę być szczęśliwa w życiu. Ucieknę, mamo.
- Cassandro…
- Dlaczego Teresy nie zeswatasz z Juanem? Oni się lubią i pasują do siebie. Dlaczego ja?
- Dla Teresy wymyśliłam coś innego?
- Słucham?
- Wykorzystamy tego Europejczyka.
- Fernando? Mamo, oszalałaś?
- Nie, dlaczego? Jest bogaty i popularny. Może nam pomóc.
- Nie, ty naprawdę oszalałaś?! Nigdy ci na to nie pozwolę, rozumiesz?
- A pozwolisz, aby ten przejezdny nas poróżnił?
- Jeśli to ma uchronić go przed twoim niecnym planem, to tak. Mamo, jak w ogóle możesz? Ja rozumiem, że ostatnio jest ciężko, ale bez przesady. Są jakieś granice. Ojciec w grobie się przewraca, kiedy cię słucha.
- On akurat nigdy mnie nie słuchał, dlatego teraz jest tam gdzie jest.
- Nie mogę tego słuchać. Wychodzę. I pamiętaj… Zwieję sprzed ołtarza, jeśli spróbujesz zorganizować mój ślub z Juanem.
- Cassandro!
Jednak blondynka już się nie zatrzymała. Trzasnęła drzwiami z impetem i wybiegła z domu przepełniona negatywnymi uczuciami. Nie zwracała nawet uwagi na Fernando czy Teresę. Udała się do stajni, zabrała ulubionego konia i nie czekając nawet na jego osiodłanie, dosiadła go i pojechała w swoje ulubione miejsce na wzgórzu.
Po kilkunastu minutach była już na miejscu i siedziała pod drzewem z głową schowaną w kolanach. Uroniła kilka gorzkich łez, ale nie chciała płakać. Potrzebowała siły, aby walczyć z matką i Juanem, nie miała czasu na słabości.
Nagle usłyszała ciche zawodzenie i pochrząkiwanie konia. Intuicyjnie odwróciła się w stronę odgłosów i zobaczyła jadącego w jej kierunku Fernando. Miał totalnie przerażoną minę, szeroko otworzone oczy i to z jego gardła wydobywały się te dziwne dźwięki.
- Fernando! Co ty robisz?
- Jadę, nie widzisz? I doceń to!
- Wariat z ciebie – zaśmiała się i podeszła bliżej.
- Dobra, dobra. A teraz pomóż z tego zejść.
Cassandra i Fernando usiedli pod drzewem i z nostalgią spoglądali przed siebie.
- I co? – zapytał.
- Lipa.
- Będzie ślub?
- Nigdy!
- To co zrobisz?
- Nie wiem… Pomożesz mi coś wymyślić?
- Zawsze – odparł pewnie i objął Cassandrę. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię i dostała czułego buziaka w skroń. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

__________
Dawno mnie tu nie było, a to wszystko przez niekończący się kryzys mojej weny. Od dziś zaczynam nad tym pracować i trzymajcie kciuki za moje mocne postanowienie :) 

Rozdział z dedykacją dla Moniki za dzisiejszą rozmowę, dzięki której zmobilizowałam się do dokończenie tej notki :) Buziaki! <3