- Teresa to prawdziwa aparatka,
prawda? – powiedział Juan.
Było południe, a pracy jak zwykle
mnóstwo. Cassandra przebywała w stajni i czyściła konie, które dzisiejszego
wieczora miały jechać do sąsiedniej wioski. Juan podszedł do niej pewnym
krokiem. Miał ciemne dżinsy, czarną rozpiętą koszulę i biały top pod
spodem.
- Nie spodziewałem się, że podczas
kilkudniowej podróży dostanie tyle ofert małżeńskich.
- Jest bardzo ładna i odważna.
Mnie to w ogóle nie dziwi – odparła Cassy. Nawet nie zwracała uwagi na Juana,
zafrasowana była swoją pracą, którą chciała dobrze wykonać.
- Dobrze, że nie przyjechała tutaj
z żadnym gachem – zaśmiał się. – Bo zdaje mi się, że twój przyjaciel jest nią
zainteresowany – dodał i wskazał palcem na dziedziniec, który było widać ze
stajni. Teresa oraz Fernando spacerowali i miło sobie dyskutowali.
Zainteresowało to Cassandrę.
Podniosła wzrok i zobaczyła, jak wspomniana dwójka uśmiecha się od ucha do
ucha. Sprawiali wrażenie, że przebywanie w swoim towarzystwie daje im wielką
przyjemność.
- Tak… Na to wygląda – odparła
smutno i wróciła do wcześniejszego zajęcia.
- Powiem ci szczerze, że mnie to
cieszy, bo ten frajer zaczął niebezpiecznie się do ciebie zbliżać.
- To nie twoja sprawa.
- Owszem, moja – rzekł i
przygniótł Cassy do ściany, nie pozwalając jej się ruszyć.
- Co ty robisz? To boli!
- Nie pozwolę, abyś robiła ze mnie
idiotę, rozumiesz? Jesteś moja!
- Nigdzie to nie jest napisane!
- Ale będzie! Na akcie ślubnym! I
to wkrótce.
- Po moim trupie!
Cassandra czuła, że traci czucie w
dłoniach. Juan trzymał ją mocno za nadgarstki, odcinając przepływ krwi.
Mężczyzna ciągle patrzył jej w oczy, czuła na swoich policzkach jego oddech,
który z upływem minut był coraz szybszy.
- Jeszcze dzisiaj pogadam z twoją
matką, aby przyśpieszyć ślub.
- Nie!
- Twoje zdanie jest nic niewarte.
Zrozum to wreszcie!
- Co się tu dzieje?
Juan odskoczył od dziewczyny,
kiedy usłyszał niski głos Teodora. Bez słowa opuścił stajnię, posyłając
pracownikowi nienawistne spojrzenie. Cassandra starała się odzyskać równowagę,
gdyż kolana zaczęły się pod nią uginać. Juan zawsze ją tak traktował. Był
agresywny, sprawiał jej ból fizyczny, jak i psychiczny. Nienawidziła go za to,
ale nie mogła nic poradzić na plany swojej matki, która widziała ich na ślubnym
kobiercu. Cassy już nie wiedziała jakiś argumentów używać, aby ukazać matce
prawdzie oblicze Juana.
- Panienko, Cassy. Wszystko w
porządku?
- Tak, tak… Ja tylko… Dokończ za
mnie, dobrze? – Blondynka wręczyła mu szczotkę, którą czesała konia i wybiegła
ze stajni, próbując powstrzymać łzy.
- Piłka nożna to wcale nie takie
proste zajęcie – powiedział Fernando. – Może się tak wydawać na pierwszy rzut
oka, ale to nieprawda. Codzienne treningi wykańczają człowieka fizycznie.
Oczywiście zawsze jesteśmy odpowiednio przygotowywani to sezonu, ale mimo
wszystko to bardzo wyczerpujące. W dodatku piłkarz poddawany jest ciągłej
presji, musi uważać na swoje zachowanie i słowa. Nieprzychylna prasa potrafi
zniszczyć psychicznie.
- Ale gra chyba warta jest
świeczki?
- Tak. Kocham futbol najbardziej
na świecie. Jest dla mnie najważniejszy i nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić
w życiu cokolwiek innego. To prawdziwe szczęście móc robić to co się lubi i się
potrafi i zarabiać tym na życie.
- Chciałabym kiedyś powiedzieć to
co ty.
- A co ty lubisz robić, Tereso?
- Oh… Tutaj możliwości są bardzo
ograniczone. Jestem skazana na tę wioskę. Czasami mam wrażenie, że utknęłam w
niej na zawsze i nigdy nie zdołam wyrwać się z tego piekła.
- Nie przesadzaj. Uważam, że
Tamesis ma swoje uroki.
- Bo nie mieszkasz tutaj od
dwudziestu lat. Myślałbyś inaczej, gdybyś był tak ciekawy świata jak ja i nie
mógł zaspokoić swoich pragnień.
- Mam nadzieję, że kiedyś uda cię
się spełnić marzenia.
Fernando i Teresa wolnym krokiem
zmierzali w kierunku ujeżdżalni, gdzie pracownicy właśnie ćwiczyli z końmi.
Zajęci byli rozmową, która szła im nadzwyczaj gładko. Hiszpan uważał, że
brunetka wcale nie jest taka zła, jak to wszyscy mówili. Była miła i bardzo
sympatyczna. Jednak w rodzinie zawsze musi znaleźć się jakaś czarna owca i tym
razem padło na roztrzepaną i żyjącą w strefie marzeń Teresę. Było to
niesprawiedliwe, ale zaczynał rozumień kolumbijską kulturę i przestało go to
zadziwiać.
Kiedy Terasa zaczęła opowiadać o
miejscach, które chciałaby odwiedzić, Fernando zobaczył wybiegającą ze stajni
Cassandrę. Była blisko płaczu. Skrywała twarz pod dużym kapeluszem i burzą
złotych loków. Zaraz potem zauważył stojącego nieopodal Juana, rzucającego
nienawistne spojrzenie blondynce.
- Przepraszam cię, Tereso. Muszę
coś załatwić. – Przerwał jej monolog i pobiegł za Cassy.
- Co? Ej! Fer, gdzie ty idziesz?!
Zaczekaj!
Jednak Fernando już się nie
zatrzymał. Udał się za obory, za którymi zniknęła Cassandra. Nigdzie jej nie
widział. Musiała się gdzieś ukryć, znała to miejsce jak własną kieszeń, a on
wciąż nie potrafił się tu odnaleźć.
Nagle usłyszał cichy szloch
dobiegający z nieba. Zaczął rozkminiać o co chodzi i wtem spojrzał w górę.
Zauważył małe okienko i biegnącą do niego drabinę. Wszedł bez zastanowienia.
- Grosz za twoje myśli.
- Nie są warte aż tyle –
odpowiedziała zapłakana.
Cassandra siedziała skulona w
kłębek z podciągniętymi pod brodę kolanami. Miała zaczerwienione oczy i blade
policzki. Nie przypominała w żadnym calu dziewczyny, którą poznał Fernando.
Dziewczyny, która była dzielna i silna. Teraz bardziej wyglądała jak bezbronne
dziecko, niż odważna kowbojka.
- Co się stało? – zapytał i usiadł
obok. Badawczo jej się przyglądał, ale Cassy unikała kontaktu wzrokowego.
- Nic.
- Kłamczuszka z ciebie. Przecież
widzę.
- Nie wtrącaj się. To nie jest
twoja sprawa.
- Słuchaj, Cassy. Ja wiem, że ty
jesteś dorosła, odważna i samowystarczalna. Ale są takie chwile, kiedy kobieta
potrzebuje silnego ramienia. Oferuję swoje – powiedział i cicho się zaśmiał. –
Pozwól sobie pomóc.
- Chcę pobyć sama.
- Powiedz mi co się stało…
- Fernando, czy ty nie rozumiesz?
Chcę być sama! – rzekła ostrym tonem i po raz pierwszy uraczyła Hiszpana
spojrzeniem.
Piłkarz chwilę jej się przyglądał,
mocno patrząc w oczy Cassy, jednak po chwili z rezygnacją zaczął się wycofywać.
- Zaczekaj – powiedziała nagle,
chwytając go za rękę. – Przepraszam. Nie chciałam być dla ciebie niemiła.
- Powiesz mi co się stało?
Dziewczyna pokiwała twierdząco
głową i poprosiła, aby usiadł obok niej.
- Juan mnie zdenerwował. Powiedz
jak mam wytłumaczyć matce, że ja i on nie będziemy dobrym małżeństwem? Brakuje
mi już sił, aby z tym walczyć i boję się, że przegram te wojnę.
- Powalczymy razem.
- Niby jak?
- Porozmawiamy z nią. Posłuchaj,
pomogłaś mi, i to w momencie najbardziej krytycznym z krytycznych. Bez ciebie
zostałbym pożarty przez wilki.
- Nieprawda…
- Prawda! Co ty, nie widziałaś tej
bestii, która za nami biegła?
- Nando… – zaśmiała się cicho. –
Nie zmyślaj bajek. To był mój pies!
- No i wreszcie jakiś uśmiech. To
mi się podoba – rzekł, odgarniając jej włosy za ucho. – Może i nie było żadnego
wilka, ale koni boję się równie mocno. A więc… Pójdziemy do twojej matki i na
spokojnie z nią porozmawiamy. Czas, abym się odwdzięczył za twoją gościnę.
- To nic nie da.
- A chcesz się przekonać? Chodź! –
Fernando chwycił ją za rękę i wyciągnął ze stodoły. Nie zważając na jej
protesty i krzyki zaciągnął Cassy do domu, w którym przebywała jej matka.
Gabriela siedziała przy stole w
salonie i robiła jakieś notatki. Fernando i Cassandra wparowali do
pomieszczenia, niemalże wywracając się w progu, jednak w ostatniej chwili
zdołali zachować równowagę. Posłali głupkowate uśmiechy Gabrieli i kiedy Nando
chciał przemówić, kobieta go w tym uprzedziła.
- Dobrze, że jesteś Cassandro.
Usiądź proszę.
- Mamo, bo my właśnie chcieliśmy
ci coś powiedzieć.
- Czyżby? – Gabriela zlustrowała
młodych od góry do dołu, a jej wzrok zatrzymał się na splecionych dłoniach tej
dwójki. Kiedy Fernando zrozumiał niestosowność sytuacji, natychmiast puścił
rękę Cassandry.
- Tak, bo chciałam z tobą
porozmawiać o Juanie.
- Dobrze się składa, bo również.
Jednak wolałabym, aby pana Fernando nie było przy tej rozmowie.
Hiszpan spuścił wzrok i upewniwszy
się, że dziewczyna sobie poradzi, opuścił salon.
- O co chodzi, mamo? – Cassy
zajęła miejsce przy stole obok matki.
- Rozmawiałam przed momentem z
Juanem o waszej przyszłości.
- Ano właśnie, bo odnośnie tej
przyszłości to…
- I razem doszliśmy do wniosku, że
najlepiej będzie przyśpieszyć zaręczyny i cały ślub.
- Co?!
- Nie ma na co czekać, kochanie.
Wszystko da się zorganizować w kilka dni.
- Kilka dni? Żartujesz, mamo?! Nie
widzisz, że ja i on nie mamy ze sobą nic wspólnego?!
- Kochanie, miłość przyjdzie z
czasem. Ja też nie kochałam twojego ojca, kiedy za niego wychodziłam.
- Ale ja tak nie chcę! Nie zgadzam
się! Tato uczył nas czegoś innego. Kazał podążać za głosem serca.
- Właśnie to robię.
- Ale posłuchaj mojego serca,
mamo! Ja nie chcę za niego wychodzić. Ja go nienawidzę!
- Nie dramatyzuj, kochanie. Juan
to porządny, młody mężczyzna, który na pewno da ci wiele dobrego.
- Nic od niego nie chcę. Nie wyjdę
za niego. Zwieję sprzed ołtarza!
- I pogrążysz całą naszą rodzinę.
Dobrze wiesz, że on ma pieniądze, które są nam potrzebne. Ranczo ostatnio
przechodzi kryzys.
- Kocham to ranczo, ale nie dam
się za niego pogrążyć w rozpaczy. Chcę być szczęśliwa w życiu. Ucieknę, mamo.
- Cassandro…
- Dlaczego Teresy nie zeswatasz z
Juanem? Oni się lubią i pasują do siebie. Dlaczego ja?
- Dla Teresy wymyśliłam coś
innego?
- Słucham?
- Wykorzystamy tego Europejczyka.
- Fernando? Mamo, oszalałaś?
- Nie, dlaczego? Jest bogaty i
popularny. Może nam pomóc.
- Nie, ty naprawdę oszalałaś?!
Nigdy ci na to nie pozwolę, rozumiesz?
- A pozwolisz, aby ten przejezdny
nas poróżnił?
- Jeśli to ma uchronić go przed
twoim niecnym planem, to tak. Mamo, jak w ogóle możesz? Ja rozumiem, że
ostatnio jest ciężko, ale bez przesady. Są jakieś granice. Ojciec w grobie się
przewraca, kiedy cię słucha.
- On akurat nigdy mnie nie
słuchał, dlatego teraz jest tam gdzie jest.
- Nie mogę tego słuchać. Wychodzę.
I pamiętaj… Zwieję sprzed ołtarza, jeśli spróbujesz zorganizować mój ślub z
Juanem.
- Cassandro!
Jednak blondynka już się nie zatrzymała.
Trzasnęła drzwiami z impetem i wybiegła z domu przepełniona negatywnymi
uczuciami. Nie zwracała nawet uwagi na Fernando czy Teresę. Udała się do
stajni, zabrała ulubionego konia i nie czekając nawet na jego osiodłanie,
dosiadła go i pojechała w swoje ulubione miejsce na wzgórzu.
Po kilkunastu minutach była już na
miejscu i siedziała pod drzewem z głową schowaną w kolanach. Uroniła kilka
gorzkich łez, ale nie chciała płakać. Potrzebowała siły, aby walczyć z matką i
Juanem, nie miała czasu na słabości.
Nagle usłyszała ciche zawodzenie i
pochrząkiwanie konia. Intuicyjnie odwróciła się w stronę odgłosów i zobaczyła
jadącego w jej kierunku Fernando. Miał totalnie przerażoną minę, szeroko
otworzone oczy i to z jego gardła wydobywały się te dziwne dźwięki.
- Fernando! Co ty robisz?
- Jadę, nie widzisz? I doceń to!
- Wariat z ciebie – zaśmiała się i
podeszła bliżej.
- Dobra, dobra. A teraz pomóż z
tego zejść.
Cassandra i Fernando usiedli pod
drzewem i z nostalgią spoglądali przed siebie.
- I co? – zapytał.
- Lipa.
- Będzie ślub?
- Nigdy!
- To co zrobisz?
- Nie wiem… Pomożesz mi coś
wymyślić?
- Zawsze – odparł pewnie i objął
Cassandrę. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię i dostała czułego buziaka w
skroń. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
__________
Dawno mnie tu nie było, a to wszystko przez niekończący się kryzys mojej weny. Od dziś zaczynam nad tym pracować i trzymajcie kciuki za moje mocne postanowienie :)
Rozdział z dedykacją dla Moniki za dzisiejszą rozmowę, dzięki której zmobilizowałam się do dokończenie tej notki :) Buziaki! <3