Przygotowania do ślubu szły pełną
parą, a ona jakby zawieszona w jakieś nierealistycznej rzeczywistości, kompletnie
na to zlewała. Opiekowała się końmi, czyściła bydło, naprawiała ciężarówki i w
ogóle nie przeszkadzało jej to, że wokół biegali ludzie z kwiatami,
potencjalnymi daniami weselnymi i innymi tego typu rzeczami. W swojej głowie
układała już plan ucieczki, tylko nie wiedziała jeszcze czy się na niego
odważy. To ranczo było dla niej wszystkim, całym życiem. Matka ma rację mówiąc,
że to najlepszy sposób, aby to miejsce się rozwinęło. W przeciwnym razie mogło
być różnie… Jednak nie rozumiała, dlaczego to ona ma wychodzić za tego gbura, a
nie Teresa, która ewidentnie ma na niego chrapkę.
I
dodatku Fernando, który był gotowy już do drogi. Od dwóch dni jego
walizki stały zapakowane, a on czekał jak na szpilkach na przyjazd swoich zagranicznych
przyjaciół, którzy mieli go zabrać z Tamesis. Nando ćwierkał jak skowronek,
chyba już wszystkim powiedział, że wraca do domu. Cieszyła się jego szczęściem,
ale z drugiej strony było jej bardzo smutno. Bardzo go polubiła, a może nawet
coś więcej… Od początku wiedziała, że jego pobyt tutaj to przygoda, dla niego i
dla niej, i tak też powinno pozostać do samego końca.
Pracowała na dziedzińcu, próbując
uruchomić starego, czerwonego dżipa, kiedy to przez bramę wjazdową wjechały
trzy samochody, w tym jeden radiowóz. Wytarła ubrudzone dłonie w starą szmatkę
i podeszła bliżej, aby zapytać, o co chodzi. Z oddali rozpoznała, że przyjechał
funkcjonariusz Gomez, policjant z wioski, który dbał o porządek w tej okolicy.
- Witam – powiedziała i skinęła
głową. Wszyscy tutejsi mężczyźni, zgodnie z obowiązującą kulturą, zdjęli swoje
kapelusze i przywitali się. – O co chodzi? – zapytała, dostrzegając nieznanych
jej mężczyzn. Wyglądali co najmniej dziwnie.
- Oddawajcie go!
- Proszę?
- Oddajcie Fernando! To porwanie!
Wszystko zostało zgłoszone na policję – wykrzyczał niski mężczyzna, wymachując
rękoma. – Oddawaj mi chłopaka, bo jak nie to…
- Dobrze, dobrze! – Do akcji
wkroczył policjant. – Spokojnie, panowie. Cassando, dostaliśmy informację, że
jest u was pan Fernando Torres.
- Wiesz kim on jest?! – Dalej awanturował
się Europejczyk.
- Tak – odparła, bardziej do pana
Gomeza niż tego nieprzyjemnego mężczyzny. – Jest tutaj. Rozumiem, że ten
niezwykle uprzejmy pan to jego agent, Hugo.
- Dokładnie. Cassandro, możesz
poprosić do nas pana Torresa?
- Naturalnie. Teodorze! – Ze stajni
wyszedł jej podwładny. – Czy możesz zawołać Fernando? Powinien być na hali.
Pomagał znakować owce.
- Tak jest – odarł i zniknął
równie szybko, jak się pojawił.
- Że co?! Nando oznakowuje jakieś
owce?! To niedorzeczne! Czy ty w ogóle wiesz kim on jest?
- Grzeczniej proszę. To może
trochę potrwać. Może zechcą panowie wejść do domu i napić się herbaty?
- Nie. Czekamy tutaj.
- Dobrze. – Wzruszyła ramionami i
powróciła do wcześniejszej czynności.
Nachylając się nad maską samochodu
zrozumiała, że oto właśnie nadszedł ten czas. Fernando lada moment wyjedzie z
Tamesis. Nie będzie go nawet na ślubie, a tak bardzo jej na tym zależało. Dodawałby
jej odwagi.
Szybciutko otarła z policzka
pojedynczą łzę, która niespodziewanie się tam pojawiła. Nie mogła okazać swojej
słabości. Nando jeszcze nie wyjechał, a ona już za nim tęskniła. Bardzo. Nie
potrafiła sobie wyobrazić teraz życia bez niego. Był tu zaledwie kilka dni, a
zdążył przewrócić całe ranczo do góry nogami. Dzięki niemu zawsze się tu coś
działo.
Powróciła pamięcią do chwili,
kiedy pierwszy raz dosiadał konia. Trząsł się jak osika. Niby taki twardziel, a
zwykłego konia się bał. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Przypomniały jej się
ich wszystkie rozmowy, nad rzeką, na hali, w stodole… Dodawał jej tyle siły,
nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
A teraz miło go nie być…
Nim się zorientowała, na
dziedzińcu pojawił się Teodor z Fernandem. Przyjechali konno i ku uciesze
Cassy, Nando już panikował na widok zwykłego wierzchowca.
- Nando! Nando! Ty żyjesz! –
krzyknął Hugo, podbiegając do konia. Dzięki umiejętnościom Teodora udało się
powstrzymać go przed wierzganiem. Fernando zgrabnie zeskoczył na ziemię i wpadł
w ramiona swojego przyjaciela z dzikim śmiechem. – Boże, tak się o ciebie
martwiłem. Myślałem, że umarłeś, że jakiś wilk cię rozszarpał. Co za okropne
miejsce! Gorszego do zgubienia się nie mogłeś wybrać.
- Przypominam ci, że to ty mnie
tak urządziłeś. Sportowa bryka na tutejsze drogi?
- A skąd mogłem wiedzieć?!
Producenci tej reklamy powinni mieć więcej oleju w głowie. Najważniejsze, że
jesteś cały i zdrowy. Dawaj, zbierajmy się stąd!
- Nie tak prędko. Daj mi się z
nimi wszystkim pożegnać – powiedział, spoglądając na Cassy oraz całą jej
rodzinę, która wyszła z domu po usłyszeniu dzikich wrzasków Hugo. Na razie
możesz wziąć moje walizki.
- Ja pokażę – zaproponowała Cassy
i wraz z kilkoma mężczyznami weszła do hacjendy.
Torres uściskał Teresę oraz panią
Gabrielę. Choć momentami były złośliwe i wredne, to mimo wszystko ugościły go
pod swoim dachem. Był im za to bardzo wdzięczny.
Łzy cisnęły mu się do oczu, bo spędził
tam wspaniałe dni. Czasami było ciężko, ale dał radę. Dla niego – żyjącego w
luksusach młodego mężczyzny – takie przeżycie na totalna odskoczna, coś jak
obóz przetrwania, który chyba przeszedł wzorowo.
Nagle z domu wyszła Cassy. Była
smutna, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Schowała dłonie w
kieszeniach spodni i podeszła do niego.
- A więc to koniec – wyszeptała.
- Na to wygląda. Szkoda, że nie
macie Internetu, bo moglibyśmy utrzymywać kontakt.
- To jest wystarczający powód, aby
ten Internet tutaj założyć – odparła z nieśmiałym uśmiechem.
- Super, nie mogę się doczekać. Uściskasz
mnie, czy będziesz tak stała?
Cassy wykonała polecenie. Wpadła
mu w ramiona. Ostatni raz napawała się zapachem jego drogich perfum, które
pomimo tego że Fer pracował w stajni, nadal się na nim utrzymywały. Musiały być
naprawdę drogie – pomyślała z rozbawieniem.
- Z czego się śmiejesz?
- Z niczego. Przypomniałam sobie
jak dosiadałeś konia.
- Śmiej się, śmiej. Nie prędko
spotkasz taką pokrakę jak ja – zarechotał. – Pamiętaj, że w ciebie wierzę,
wiesz co mam na myśli… Nie daj, Cassy. Jesteś silna i odważna, na pewno sobie
tutaj poradzisz.
- Bez ciebie już nie będzie tak
dobrze.
- Będę o tobie myślał. Ciągle. A
jakby ten palant coś ci zrobił… Trzymaj – powiedział, wyciągając z kieszeni
komórkę. – Wiem, że tu ciężko o zasięg, ale jakbyś przypadkiem była w Bogocie,
załatwiała interesy… Dzwoń. Jedno słowo na temat tego palanta, a przyjeżdżam i
robię z nim porządek.
- Na pewno – zaśmiała się. –
Będzie dobrze – rzekła, oszukując samą siebie. – A ty uważaj na siebie. I
wygrywaj wszystko, co tam masz do wygrania w tym swoim sporcie.
- Będę się starać. Pierwszy
wygrany puchar zadedykuję tobie.
- Będzie mi miło.
Jeszcze raz go uściskała i
wypuściła z ramion. Fernando wolnym krokiem zmierzał w stronę samochodu agenta.
Szedł tak wolno, jakby wcale nie chciał stąd wyjeżdżać…
- Wreszcie wszystko wróci do normy
– powiedziała Gabriela, kiedy Nando był już daleko. Wciąż stała i machała do
niego z przyklejonym uśmiechem. Była parszywa i dwulicowa. Cassy nie mogła
uwierzyć, że to jej własna matka.
Stała z boku i przyglądała się
rodzicielce oraz siostrze. Nie mogła słuchać jak te dwie obgadują Torresa, a
jednocześnie się do niego śmieją. Nagle poczuła do nich obrzydzenie. Zaczęło do
niej docierać, że ona nigdy nie będzie częścią tej rodziny. Wypisywała się z
tego kółka wzajemnej adoracji. Była zła, wściekła. Chciało jej się płakać i
krzyczeć. Chciała wykrzyczeć światu wszystkie swoje żale i pretensje, pragnęła
ujawnić wszystkim to co myśli o własnej matce, siostrze i Juanie. Nienawidziła
ich wszystkich. Nie chciała z nimi być.
- Mamo…
- Tak, Cassy?
- Tylko przez wzgląd na szacunek,
którego uczył mnie ojciec, nie powiem ci co tak naprawdę myślę o tobie i tym
miejscu – rzekła, i po raz pierwszy w swoim życiu spojrzała na ranczo z obrzydzeniem.
– Wybacz mi, ale ja tak nie mogę… Nie mogę.
- A czym ty mówisz, dziecko?
Nie chciała rozmawiać z matką. Ze
łzami w oczach obróciła się na pięcie i pobiegła za Torresem, który właśnie
wsiadał do samochodu.
- Fernando! Fernando!
- Cassy!
- Fernando – wyszeptała, opierając
się o jego ramię. – Mogę z tobą jechać?
- Co?
- Chcę z tobą jechać. Do Europy.
Zbierz mnie stąd, błagam. Chcę być… z tobą.
- Cassy! – Nando mocno ją objął i
wyszeptał do jej karku. – Bardzo się cieszę.
Wsiedli do samochodu, a kiedy
pojazd ruszył dziewczyna nawet nie obejrzała się za tym, co zostawia za sobą.
- Nando…
- Hm?
- Kupisz mi na lotniku jakąś
koszulę? Nie przygotowałam się do podróży – powiedziała żartobliwie.
Torres ujął jej dłoń, poczym
rzekł:
- Kupię. Wszystko ci kupię, Cassy.
Co tylko będziesz chciała.
- A konia?
- Konia też ci kupię. I będzie
stał w moim ogrodzie. Między różanymi grządkami a basenem.
- Okay – odparła, i obydwoje
wybuchli radosnym śmiechem.
KONIEC
__________
No i tak... Ciężko było z tym opowiadaniem, ale się udało :) I cieszę się z tego.
Mam nadzieję, że będzie zadowolone z zakończenia, bo ja jestem :)
Dziękuję Wam, że tu byłyście i mnie wspierałyście.
Od teraz jestem tylko i wyłącznie tutaj:
Tam znajdziecie moje nowe opowiadanie ;)
Buziaczki!