Cassandra obudziła się o poranku i
była bez zapału do pracy. Nigdy jej się to nie zdarzyło. Kochała to ranczo i
uwielbiała pracę przy koniach, jednak po wydarzeniach ostatnich dni straciła
pasję do wszystkiego. Najchętniej zostałaby w łóżku, ale nie mogła sobie na to
pozwolić. Za wiele obowiązków miała na swojej głowie.
Bosymi stopami dotknęła zimnej
drewnianej podłogi i ruszyła do okna, aby wpuścić do pokoju trochę słońca.
Wyjrzała przez szybkę i przed jej oczyma stanęła Teresa oraz Juan. Stali przy studni
i flirtowali.
- Co za farsa – powiedziała do
siebie i zniknęła w łazience.
Po kilku minutach, ubrana w
wygodne dżinsy, koszulę w kratę i kowbojki oraz z kapeluszem na głowie zeszła
na dół. Ujrzała siedzącą w salonie matkę, która popijała herbatę z filiżanki.
- Dzień dobry – powiedziała
blondynka. Miała zamiar minąć Gabrielę i udać się stajni, ale kobieta ją
zatrzymała.
- Cassy, jakie kwiaty wolisz? Róże
czy frezje?
- Co to za pytanie?
- Chcę byś miała swoje ulubione
kwiaty w wiązance ślubnej.
- Lubię maki.
- Maki? To takie… proste.
- Bo jestem prostą dziewczyną. Nie
wiem, mamo. Sama coś wybierz. W końcu cały ten ślub to twój pomysł, więc niech
będzie po twojemu.
- Nie mów tak.
- Rób co uważasz. Ja i tak ucieknę
– powiedziała i wyszła z domu.
Kiedy tylko postawiła pierwszy
krok na dziedzińcu wszystkie oczy się na nią skierowały. Włącznie z oczami
Juana oraz Teresy. Mężczyzna posłał obleśny uśmieszek w stronę blondynki,
poczym wypluł źdźbło trawy, które przegryzał i podszedł do Cassy.
- Wyspała się moja królewna? –
zapytał, próbując ją pocałować, ale dziewczyna w porę się uchyliła. – Co ci?
- Zgadnij – rzuciła opryskliwie i
poszła do stajni.
Wchodząc do środka od razu poczuła
się lepiej. Cały ten cyrk zostawiła na zewnątrz.
- Dzień dobry, Teodorze.
- Witam, panienko Cassandro.
- Pomożesz mi dzisiaj na
pastwisku? Trzeba tam ogarnąć po koniach.
- Proszę wybaczyć, ale dostałem
specjalne zadanie od pani matki.
- Jakie?
- Za chwilę wyjeżdżam do stolicy,
aby zakupić cztery białe konie.
- Białe konie? Po co jej to?
Dlaczego tego ze mną nie przedyskutowała? Nie potrzebujemy białych koni.
- Proszę mi wybaczyć, ale… –
Teodor zdjął kapelusz i przyłożył go sobie do piersi. Odparł ze spuszczoną
głową: – To na ślub panienki.
Jego postawa mówiła sama za
siebie. Spuszczona głowa, kapelusz w dłoni – to był pogrzeb. Pogrzeb wolnej
woli Cassandry, jej niezależności i dorosłości. Z każdą kolejną minutą
planowanego ślubu umierała cząstka jej samej i nie umiała temu zapowiedz.
Cassy wzięła głęboki wdech, choć
tak naprawdę miała ochotę krzyczeć.
- Weź kilku chłopaków i jedźcie na
pastwisko. Ja zaraz do was dołączę. Moja matka całkiem zwariowała i nie myśli
racjonalnie. Nigdzie nie pojedziesz, Teodorze.
Dziewczyna pobiegła do domu.
Musiała natychmiast porozmawiać ze swoją rodzicielką, bo w przeciwnym razie
stanie się coś złego – albo z nią samą, albo ze wszystkimi ludźmi dookoła.
Wpadła do salonu, w którym
poprzednio siedziała Gabriela, ale tym razem zamiast matki zastała Fernando
oraz Teresę. Piłkarz siedział na kanapie z głupkowatym uśmiechem, a brunetka
pindrzyła się przed nim, pokazują kolejne sukienki, które nadawały się bardziej
na elegancką imprezę niż do pracy w polu.
- Co robicie? – zapytała
zdezorientowana.
- Dobrze, że jesteś – rzekł
uśmiechnięty chłopak.
- Właśnie wybieram sukienkę na
twój ślub z Juanem.
- Co?! – powiedzieli jednocześnie
Cassy i Fernando. Spojrzeli na siebie, a w oczach piłkarza natychmiast pojawiła
się panika oraz strach.
- To nie tak! Powiedziałaś mi coś
innego!
- Oj, Fer… Co to za różnica, ślub
czy impreza w wiosce. Na jedno wychodzi. I tak muszę dobrze wyglądać. To która sukienka
jest najlepsza?
- Cassy, ona naprawdę mi
powiedziała, że to na imprezę w barze. Przepraszam. Gdybym wiedział, to nie
byłoby mnie tu. Przecież wiesz…
- Tak… Gdzie mama?
- U siebie w pokoju – odparła
Teresa.
Cassandra poszła we wskazanym
kierunku. Zapukała do drzwi i weszła do środka, zastając matkę siedzącą przy
biurku.
- Robisz listę zakupów na ślub?
- Zgadłaś, kochanie. Chodź, usiądź
przy mnie. Może masz jakieś pomysły, pragnienia?
- Mam tylko jedno pragnienie.
- Jakie?
- Abyś to wszystko odwołała.
- Oh, Cassy… Gdzie się podziała ta
twoja mądrość i inteligencja?
- Mamo, czy to prawda, że wysłałaś
Teodora do Bogoty, aby kupił białe konie?
- Tak. Pomyślałam, że użyjemy
powozu, który zawoził mnie i ojca do kościoła. Całe Tamesis i okoliczne wioski
muszą cię zobaczyć.
- Teodor jest w tej chwili na
pastwisku. Jest to moje polecenie i zadanie nie mogące czekać. Konie są
niepotrzebne, bo moim zdaniem jeden koń wystarczy.
- Tak uważasz?
- Tak, mamo.
- To w porządku.
Cassandra chciała opuścić
sypialnię matki, ale w ostatniej chwili sobie o czymś przypomniała.
- Mamo, czy mówiłaś już Teresie o
swoim niesamowitym planie rozkochania w sobie Fernando?
- Tak. Zostawiłam ich razem na
dole w salonie.
- W porządku. Do zobaczenia.
Parszywość i bezczelność tej
rodziny coraz bardziej ją przerażała. Wyszła z domu, nie zwracając najmniejszej
uwagi na siostrę, która w pojedynkę kończyła swój „pokaz mody”. Cassandra nie
rozumiała, kiedy ich kochająca się rodzinka, kiedy jej dobre relacje z matką
tak diametralnie uległy zmianie. Niegdyś ona i matka były jak przyjaciółki.
Obie walczyły w wierze o ranczo, dbały o nie i kochały je całym sercem. Nagle
role się odmieniły. Matka i Teresa stały się nierozłączne i wspólnie
wprowadzały w życie swoje nikczemne plany. Czym to zostało spowodowane? Czy
Cassy zrobiła coś źle? Czy pojawienie się przystojnego piłkarza z Europy
zawróciło wszystkim w głowach? Cassandra nic z tego nie rozumiała.
- Cassy. – Nagle blondynka poczuła
zaciskającą się na jej przedramieniu dłoń. Jakaś mocna siła pociągnęła ją w
kierunku ciemnego kąta za stadniną. Była lekko oszołomiona i przestraszona
perspektywą stanięcia oko w oko z Juanem, ale przed oczami szybko minęła jej
jasna grzywa i piękne, brązowe oczy. – Przepraszam cię. Teresa mnie wrobiła,
nie wiedziałem co knuje. Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła. Strasznie
bym tego nie chciał.
- Spokojnie, Nando. Nie musisz mi
się tłumaczyć, bo wiem, co tu jest grane. Moja matka ma głowę pełną pomysłów.
- Szkoda, że nie trafnych.
- Właśnie. Lepiej uważaj na
Teresę, bo ma za zadanie cię uwieść i usidlić.
- Poważnie?! – zapytał zszokowany.
- Niestety tak. Trzymaj się od
niej z daleka.
- Teraz na pewno będę tak robić. A
co z tobą, wszystko w porządku?
- Nie zadawaj mi takich głupich
pytań – powiedziała, chcąc odejść, ale Fernando jej na to nie pozwolił.
Zlustrowała go wzrokiem. – Coś jeszcze?
- Tak, chciałem ci tylko
powiedzieć, że jesteś dla mnie…
- Panienko Cassandro! Panienko
Cassandro!
Nagle za rogiem pojawił się
rozentuzjazmowany Teodor, który biegł w jej kierunku z oszałamiającą
prędkością. Co jak na ponad pięćdziesięcioletniego, tęgiego mężczyznę było nie
lada wyczynem. Zatrzymał się tuż przez Cassandrą i Fernandem, próbując
ustabilizować oddech, ale na nic mu się to zdawało.
- Panienko Cassandro!
- Spokojnie Teodorze. Oddychaj, bo
mi tu na zawał zejdziesz. Co się stało?
- Do Tamesis doszły plotki, jakoby
znajomi pana Torresa byli w drodze na ranczo.
- Naprawdę?! – Oczy Fernanda nagle
pojaśniały, a on sam nie potrafił ukryć swojej radości.
- Tak. Mają tu być lada dzień.
Jutro lub pojutrze.
- Boże, to wspaniała wiadomość! –
Nando aż oszalał ze szczęście. Doskoczył do Teodora i uściskał go bardzo
serdecznie. Chciał go nawet podnieść i okręcić wokół własnej osi, ale nie był w
stanie go dźwignąć. Zamiast tego podbiegł do Cassy i to z nią zatańczył radosne
kółeczka.
- Puść mnie, wariacie! – śmiała
się.
- Jestem taki szczęśliwy! Wracam
do domu, Cassy, rozumiesz?! Wracam do domu!
- Tak, cudownie! Naprawdę się
cieszę.
- O ludzie! Znów będę spał w swoim
łóżku, znów będę miał telefon i Internet, znów będę grać w piłkę! No i
najważniejsze, normalny lekarz będzie tuż za rogiem.
- Żeś się uczepił tego lekarza –
Cassy machnęła ręką z uśmiechem i ruszyła do pracy.
Ostatnie dni były bardzo nerwowe.
Cassandrze już kończyły się pomysły jak przemówić matce do rozsądku. Rozumiała,
że Gabriela kieruje się dobrem, jednak ukierunkowane ono było jedynie na
ranczo. A co ze szczęściem jej córki? Przecież była ważniejsza niż dom i
zwierzęta. A przynajmniej tak jej się wydawało. Teraz niczego już nie była
pewna.
Siedziała nad brzegiem rzeki i z
nostalgią spoglądała na krajobraz i znajdujące się w oddali ranczo. Pomyślała o
Fernando, który przez ostatnie dni był jej jedynym wsparciem. Zawsze wiedział,
co powiedzieć w sytuacji bez wyjścia. Nie wiedzieć czemu, ale dopóki był w
Temesis, to perspektywa ślubu z Juanem wydawała jej się bardzo odległa. Nie chciała,
aby wyjeżdżał, bo wówczas straciłaby ostatnią nadzieję. Nikt inny nie sprzeciwi
się woli jej matki, nikt inny nie porwie jej sprzed ołtarza i nie zabierze na
konną przejażdżkę w tej pięknej, białej, powłóczystej sukni.
Wzięła głęboki wdech i odrzucając
niewielki kamyk, którym się bawiła, wstała i wolnym krokiem wróciła do domu.
__________
Dawno mnie tu nie było i obawiam się, że większość z Was już o mnie zapomniała. Chcę dokończyć to opowiadanie, dlatego publikuję rozdział, a kolejny będzie ostatnim.
Buźka!
Wcale nie zapomniałam ;) Świetny rozdział, tylko szkoda że jest już przedostatnim. Mam jednak nadzieję, że ślubu nie będzie i opowiadanie skończy się happy endem i że Cassy będzie z Torresem :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam! :3
Nie! Nie zgadzam się na to, żeby był to przedostatni rozdział;( Ech.. Biedna ta Cassy;/ Mam nadzieję, że jej matka zrozumie, że popełnia jeden z największych błędów jakie mogła popełnić- decydować o tym, z kim Cassy będzie szczęśliwa. Aj ja też mam nadzieję, że Fernando będzie z nią:) Szkoda, że Teodor im przerwał;/ Czekam na następny;) Pozdrawiam;*
OdpowiedzUsuńNo co ty? Jak mogłabym to zrobić? Takiego cuda nie da się zapomnieć. Dlaczego już niedługo koniec? Czemu to nie może być niekończąca się historia? Wszystko co piękne, kiedyś się kończy...niestety. Co do rozdziału, to jest on świetny. Juan jest moim zdaniem obrzydliwy i okropny, po prostu. Szkoda, że Nando nie zdołał dokończyć tego, co chciał powiedzieć. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :*
OdpowiedzUsuńSerio? Tylko 7 rozdziałów będzie? Ech, to chyba Twoje najkrótsze opowiadanie. Nie masz na nie weny? Szkoda... Miałam nadzieję, że będzie dłuższe. :d Cóż, oby nie doszło do tego ślubu. Matka Cass jest naprawdę jakaś nienormalna. Te wszystkie przygotowywania i udawanie, że jest w porządku... No, przecież chyba widzi, jak Cass na to reaguje. Fernando chyba teraz nie wyjedzie? Przecież musi przy niej zostać i jakoś jej pomóc.
OdpowiedzUsuńOgromnie szkoda mi Cassy... Mam nadzieję, że Fernando zostanie jeszcze w hacjendzie i uratuje ją od tego ślubu, albo zabierze ją ze sobą...
OdpowiedzUsuńCzekam czekam! Nie mogę wręcz się doczekać! Bardzo Bardzo podoba mi się historia dlatego e jest inna od reszty. Czuję jak bardzo sfrustrowana musi być Cassy ;) Czekam na nn. Buziaki
OdpowiedzUsuńBiedna Cassy.. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak ona się teraz czuje. A jej matka przesadza i to bardzo. Czekam na nowość :)
OdpowiedzUsuń