- Byłaś wczoraj zamknąć owce? Jak
to wygląda? – zapytała niezbyt wysoka, blondwłosa kobieta imieniem Gabriela.
Była właścicielską rancza Casssio, które odziedziczyła po swoim tragicznie
zmarłym mężu. Wraz z dwoma córkami – Cassandrą oraz Teresą, starała się
utrzymać przedsiębiorstwo w jak najlepszej kondycji i od kilku lat udawało jej
się to perfekcyjnie.
- Na szczęście nawałnica przeszła
obok i prawie nic nie uszkodziła. Na pastwisku porozrzucane są jedynie połamane
drzewa przywiane przez wiatr, ale z samego rana kazałam się tym zająć – odparła
Cassandra. – Muszę tam pojechać wieczorem i sprawdzić jak posuwają się prace.
- Potrzebujesz do tego jakiś
maszyn?
- Sądzę, że nie. Wystarczy nam to,
co mamy. A jak nie, to zaprzęgniemy konie i jakoś sobie poradzimy. Nie ma co
tracić czasu. Zanim kogoś tutaj ściągniemy, to dawno będzie po sprawie.
- Racja. Jakby były jakieś
problemy to mów. A innych zniszczeń nie ma?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
Plantacje są z drugiej strony i nawałnica nawet ich nie tknęła. Najbardziej
ucierpiały te owce. Wystraszyły się, ale weterynarz już się nimi wczoraj zajął.
Mam nadzieję, że nam nie popadają.
- Też mam taką nadzieję. Byłaby
szkoda.
- Masz dla mnie dzisiaj jakieś
zadania?
- Raczej nie. Dopilnuj tylko tego
sprzątania.
- A Teresa kiedy wróci?
- Za dwa dni.
Kobiety bardzo dobrze się
rozumiały. Z dwóch córek, które miała, to właśnie z Cassy Gabriela rozumiała
się lepiej. Jej starsze dziecko było pracowite, bezproblemowe, zaradne. Lubiło
pracować na ranczu, miało doskonały kontakt ze służbą, każdy je lubił, a poza
tym jak nikt umiało zajmować się końmi, które były wizytówką rodziny.
Młodsza, Teresa, to prawdziwy
roztrzepaniec. Stroniła od pracy, bywała nieprzyjemna i złośliwa. Siostry
diametralnie się od siebie różniły. Wielkim marzeniem Teresy było wyrwanie się
z wioski Tamesis, w której mieszkała, i wyjechanie do stolicy na studia, jednak
obiecała ojcu na łożu śmierci, że pomoże z ranczem. Jej pomoc ograniczała się
do minimum, bo nie tykała się niczego co kojarzyło się z brudem, błotem i
potem. Terasa zawsze wyglądała nieskazitelnie, kochała sukienki i wysokie
obcasy, jednak nie miała wielu okazji, aby się tak ubierać. W wiosce wszystkich
obowiązywała taka sama moda. Niezależnie, czy kobieta czy mężczyzna, każdy
nosił sprane dżinsy, kowbojskie buty, koszule i kapelusze chroniące
przed słońcem. Czasami dziewczyny nosiły długie spódnice, jednak bardzo rzadko,
bo były niepraktyczne przy pracy.
W rozmowie przerwał kobietom tupot
stóp dobiegający ze schodów. Obydwie spojrzały w tamtą stronę i ich oczom
ukazała się blond czupryna niespodziewanego gościa, którego Cassandra znalazła
na drodze prowadzącej do ich hacjendy.
- Dzień dobry – powiedział
nieśmiało chłopak i ukłonił się w pas.
- Dzień dobry – odparła Gabriela,
posyłając mu jednocześnie miły uśmiech. – Jak noc?
- Bardzo dobrze. Chyba nigdy nie
spałem na równie miękkim łóżku. Bardzo dziękuję za gościnę.
- Panienko Cassy. – Do domu wszedł
niski mężczyzna z grubym, siwym wąsem. Zdjął kapelusz i z należytym kobiecie
szacunkiem oznajmił. – Samochód został odholowany na dziedziniec.
- Bardzo dziękuję, Teodorze. –
Mężczyzna skłonił się nisko i opuścił dom. – Twój samochód – zwróciła się do
Fernando.
- Super! Chodźmy od razu!
Widok ekskluzywnego Ferrari na
podjeździe rozbawiał każdego, kto się tamtędy przechadzał. Samochód stał bowiem
w towarzystwie kilku furgonetek, które lata świetności już dawno miały za sobą.
Były brudne od błota, zakurzone, porysowane, a obok nich stało nietknięte upływem
czasu autko, o metalicznym kolorze.
- Z czego oni się śmieją? –
zapytał zdezorientowany Nando.
- Chyba z twojej odwagi. Nie
przejmuj się – odparła ze śmiechem. Już wczoraj mu mówiła, że zapędzanie się w
te tereny takim autem to niemalże samobójstwo. Nie dziwiła się więc, że służba
się z niego naśmiewa. – Spójrzmy, co my tu mamy – powiedziała, zaglądając pod
maskę samochodu. Przez kilka minut grzebała w zawiłych schematach mechaniki,
sprawdzała kable i dokręcała śrubki, jednak dla niej było jasne, że problem
tkwi w silniku. – Wiesz co, Nando? Ferrari to dobre autko, ale nadaje się do
miasta takiego jak Miami czy Tokio, a nie na nasze drogi w Tamesis. Kamienie i
żwir uszkodziły silnik i to znacznie. Naprawa potrwa kilka tygodni, bo trzeba
będzie sprowadzić części, a w okolicy raczej nikt nie posiada takiego towaru.
Jedyny sklep, w którym mógłbyś kupić niezbędne elementy być może jest w
stolicy. A jeśli nie, to trzeba szukać za granicą. Prościej byłoby wymienić
cały silnik. Wydaje mi się, że prostsze i tańsze rozwiązanie.
- To nie jest moje auto, więc nie
mogę się rządzić. Wynajmuję je tylko.
- Rozumiem. Zrobisz, co uważasz.
- Dobra, nieważne. A mogę chociaż
zadzwonić? Moja komórka wciąż nie ma zasięgu, a jestem przekonany, że mój agent
odchodzi od zmysłów.
- Ale tu nie ma telefonu.
- Co? Jak to nie ma telefonu?
- Znaczy się jest, ale popsuty.
Pamiętasz jak mówiłam ci o nawałnicy? Zerwała cała komunikację, a komórki są tu
niepraktyczne, bo – jak sam zauważyłeś – nie ma zasięgu. Moja siostra pojechała
dwa dni temu załatwić naprawdę.
- Dwa dni temu? I kiedy wróci?
- Myślę, że za dwa dni będzie z powrotem. O ile nie zabaluje po drodze.
- Słucham? Wyjechała dwa dni temu
i wróci za kolejne dwa?! Matko Święta, gdzie ja jestem?!
- W Tamesis – odparła z uśmiechem.
– Nie panikuj, idzie się przyzwyczaić do tutejszych warunków. W sumie nie jest
to tak daleko, ale trzeba okrążać góry i zajmuje to dużo czasu. A poza tym
trzeba się czasami zatrzymać na jedzenie i nocleg. Moja siostra to roztrzepaniec. Na pewno gdzieś zabalowała.
- Żyjecie na totalnym zadupiu, bez
sklepów, telefonów… Macie chociaż prąd i wodę?
- No jasne, nie żyjemy na księżycu
– zaśmiała się.
- Dobra, a możesz mnie zawieść
gdzieś, gdzie znajdę telefon? Do jakiś sąsiadów czy innego miasta?
- Czy ty mnie słuchasz, Nando?
Była nawałnica. Wszyscy jesteśmy pozbawieni linii telefonicznej. A poza tym
najbliższy sąsiad mieszka 70
kilometrów stąd, a miasteczko jest jeszcze dalej.
- O Boże! – powiedział i usiadł na
wielkim głazie stojącym przy wjeździe na posesję. Schował twarz w dłonie i
zaczął gorączkowo myśleć jakby stąd uciec.
- Spokojnie, Nando – rzekła,
dotykając jego ramienia. – Przywykniesz. Za parę dni włączą nam telefon.
Wówczas zadzwonisz i pozałatwiasz wszystkie swoje sprawy.
- Cassy, a co wy robicie jak pilnie
potrzebujecie lekarza? Przecież dzielą was kilometry od najbliższego sklepu, a
co ze szpitalem?
- No cóż… Bywa ciężko, ale mamy
weterynarzy.
- Matko Święta! – Był przerażony.
Miejsce to przyprawiało go o lęki i mdłości. Jak najszybciej chciał stąd uciec,
ale nie miał jak, nie miał gdzie. Utknął w tym miejscu na dobre! – O Internet
się nawet nie pytam, bo znam odpowiedzieć… A jakbyś zawiozła mnie do tego
miasta, gdzie jest lotnisko?
- Możemy jechać.
- Teraz?
- Hm… Teraz nie bardzo mogę, bo z
rana mamy mnóstwo pracy. Może za trzy-cztery godziny, co?
- Cztery godziny? Cztery godziny
to my tam będziemy jechać!
- Przykro mi. Nie ma mojej siostry
i nie zrobi za mnie obejścia. Mama też się do tego nie nadaje, bo ona głównie
zarządza i prowadzi księgowość. Muszę wykonać swoją pracę, to mój obowiązek.
Możesz mi pomóc, wówczas szybciej minie ci czas.
- No dobra. W zasadzie nie mam nic
lepszego do roboty.
- Ale przebierz się – powiedziała
z uśmiechem, lustrując go od góry do dołu. Drogie trampki, designerskie
spodnie, elegancka koszulka… Cassanda zastanawiała się skąd się wziął ten
człowiek! Przed nimi cztery godziny jazdy, więc na pewno będzie miała okazję
lepiej go poznać. – Teodor! – Dziewczyna przywołała do siebie swojego
współpracownika, prawą rękę. – Daj temu chłopakowi jakieś robocze ciuchy.
Pomoże nam dzisiaj przy koniach.
- Dobrze. Zapraszam – zwrócił się
do Torresa i zabrał go do stajni, znajdującej się na tyłach domu.
Po kilku minutach wyszedł
przebrany za kowboja. Nie umiał się odnaleźć w tej stylizacji. Wydawało mu się,
że wszyscy będą się z niego śmiać. To takie nienaturalne.
- Wow, kowboju! – powiedziała
Cassy na jego widok. – Pasuje ci ten kapelusz. Blond pasemka ci ładnie wystają.
- Przestań… – Może to dziwne, że
Nando nie umiał przyjmować komplementów. Mimo iż powinien się już do tego
przyzwyczaić, bo codziennie na swojej drodze spotykał tysiące
rozhisteryzowanych fanek.
Praca szła im całkiem nieźle,
chociaż Torresowi czasami przeszkadzał nieprzyjemny zapach. Nie był
przyzwyczajony, a poza tym bał się koni. Jednak z Cassy wszystko przychodziło
mu łatwiej. Ta dziewczyna miała wrodzony talent do nauczania. A poza tym bardzo
miło oglądało się ją podczas pracy. Złote loki wystające spod kapelusza pięknie
kontrastowały ze śniadą maścią koni. Opięte dżinsy podkreślały jej zgrabne
pośladki, które zwracały uwagę znacznej części pracowników. Jednak oni zdążyli
się do tego przyzwyczaić, a dla Fernando to kompletna nowość.
- Nie obijać się! Do roboty! – Do
stajni wszedł wysoki, dobrze zbudowany, młody mężczyzna. Miał idealnie ułożoną
fryzurę i dokładnie skrojone spodnie. Ostatnie dwa guziki jego koszuli były
rozpięte i ukazywały umięśniony tors. Wszedł pewnie i władczo, posyłając groźne
spojrzenia najmłodszym pomocnikom Cassandry. – Cześć – powiedział do blondynki.
- O, Juan! Cześć.
- Co słychać?
- Pracujemy, a ty jak zwykle
straszysz mi pracowników. Uspokój się trochę.
- Trzymam rękę na pulsie. Słuchaj,
trzeba pojechać na pastwisko dla bydła. Ponoć ogrodzenie jest uszkodzone i w
nocy wilki atakują krowy.
- Jestem zajęta końmi. Sam pojedź.
- Nie mogę. Dzisiaj przyjeżdżają
po kawę. Muszę dopilnować sprzedaży.
- Mama jest w domu. Ona się tym
zajmie.
- Ty nie możesz?
- Nie, bo jadę dzisiaj Ibague.
- Po co?
- Nieważne. Nie musisz wszystkiego
wiedzieć. Przeszkadzasz nam trochę.
- Dobra, spadam. Na razie!
Po wizycie Juana atmosfera przy
pracy mocno podupadła. Cassandra straciła humor i zachowywała powagę do czasu,
kiedy wsiadła do furgonetki razem z Torresem. Początkowo nie była skora do
rozmów, dlatego też włączyła radio i słuchała muzyki. Jednak z czasem łomot
bębnów stał się nie do zniesienia, więc wyłączyła nadajnik.
- Więc… Kim jesteś, Fernando? Skąd
jesteś, czym się zajmujesz, co tu robisz…?
- Wszystko naraz chcesz wiedzieć –
zaśmiał się. – No ale… Jestem z Hiszpanii, ale mieszkam w Londynie. Jestem
piłkarzem. Gram w Chelsea Londyn.
- Poważnie? Piłkarze ponoć są
bardzo popularni w Europie. W Kolumbii też jest jakaś liga, ale na ranczo
rzadko jest czas na oglądanie telewizji czy czytanie gazet. Szczególnie do
Tamesis dochodzi mało wiadomości ze świata. Wybacz jeśli cię uraziliśmy naszą
niewiedzą. Jesteś bardzo popularny?
- No… dość.
- Jak bardzo?
- Jakby to ująć… W zeszłym roku wygrałem z
klubem Ligę Mistrzów, najbardziej wartościowy turniej Europy. A poza tym obroniłem z reprezentacją Hiszpanii tytuł Mistrza Europy i jestem
aktualnym Mistrzem Świata.
- Żartujesz?
- Nie.
- Cholera jasna, goszczę pod
dachem supergwiazdę! Co ty tu robisz w takim razie?
- Przyjechałem kręcić reklamówkę
dla sponsorów, ale się zgubiłem. Znalazłaś mnie i resztę znasz.
- Postaramy ci się pomóc.
- Dzięki. Muszę się stąd wydostać,
bo mój agent pewnie szaleje. Potem zaczyna mi się urlop. Chciałem jechać na
jakieś wakacje do ciepłych krajów. Z dala od ludzi, tego całego zgiełku,
zamieszania…
- Witaj w Tamesis – zaśmiała się.
- Mógłbym tu zostać, ale
odstraszają mnie ogromne odległości. Powinienem czuć się bezpiecznie, bo
otaczają was tam sami pracownicy, znajomi ludzie, gości macie rzadko. Ale boję
się o swoje życie. Boję się, że jak coś się stanie, to przyjdzie mi pobierać
porady lekarskie u weterynarza.
- Tak, to zabawne – zaśmiała się.
– Ale mamy dobrego weterynarza. Niejednokrotnie już mnie opatrywał. Genialnie
zakłada szwy!
- Nie żartuj, proszę cię.
- Mówię prawdę. Jest niesamowity.
Zwierzęta i ludzie go uwielbiają! – Fernando posłał jej znaczące spojrzenie.
Cassy zrozumiała, że wcale nie jest zabawna. Zamiast rozbawić, to wystraszyła
biednego przybysza z Europy. Nie miała takiego zamiaru. – No dobra… A co z
twoją dziewczyną?
- Nie mam dziewczyny. Rozstałem
się z narzeczoną, ale to było już jakiś czas temu. Od tamtej pory jestem sam. A
ty? Ten Juan to twój facet?
- Co? Nie! Broń Boże! Jednak Juan
to jedyna „dobra partia” w okolicy według mojej matki. Widzi nas na ślubnym
kobiercu, ale ja kompletnie nie mam do tego przekonania. Nawet go nie lubię.
Bardziej nadaje się dla mojej siostry. Są siebie warci. Gdyby to ode mnie
zależało, to w ogóle nie wychodziłabym za mąż. Mam wrażenie, że mi to
niepotrzebne.
- Nikt cię do tego nie zmusi.
- Mylisz się, Nando. Tutaj panują
nieco inne zasady. W Europie kobiety mają więcej swobody, tutaj wszystko
ustawiane jest pod wolę rodziców. Boję się, że przyjdzie mi wyjść za Juana, a
wtedy się chyba powieszę! Najlepszym wyjściem jest znalezienie faceta, który
jest równie dobrze postawiony, co on, ale znacznie sympatyczniejszy i w moim
stylu.
- Mieszkając tak daleko od
cywilizacji chyba trudno poznać kogoś fajnego.
- Masz rację. Poza barem, w którym
organizowane są dyskoteki w każdą sobotę, bardzo ciężko jest poznać kogoś
ciekawego. Chyba że dostawcę, ale tych Juan trzyma ode mnie z daleka.
- Dajesz się?
- Stawiam się, ale to za mało.
Dojeżdżamy na miejsce. To tu, prawda?
- Tak, poznaję ten barak. Mam
nadzieję, że Hugo na mnie czeka…
Podoba mi się ten rozdział. Fernando na serio dobrze sobie radzi w zaistniałej sytuacji! Pomimo tego, że jest w wiosce zabitej dechami to nie załamuje się zbytnio. Ciekawe co będzie potem. Rozwalił mnie tekst o weterynarzu, który leczy ludzi. Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo, BARDZO, bardzo, bardzo podoba mi się to opowiadanie. Ten klimat jest taki fantastyczny, kompletne odcięcie od "prawdziwego" świata (prawie w ogóle telewizji, gazet, telefonów i Internetu. O Jezusie) i opisujesz to tak, że wszystko mogę sobie wyobrazić. Poza tym ta historia jest realna, akcja nie pędzi i podoba mi się takie wrzucenie Torresa w zupełne inne życie. (: Oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńBiedny Fernando! Ale w stylizacji na kowboja musiał wyglądać obłędnie haha :D
OdpowiedzUsuńNo tak.. Oglądałam seriale i wiem, jakie tam panują reguły. Szkoda mi Cassy, bo jej matka niestety ma dużo do powiedzenia.
Czekam na nowość :)
Na początku wnoszę protest, że nie zostałam poinformowana o nowości. A z tego co pamiętam to mówiłam, że chcę być informowana :(
OdpowiedzUsuńWreszcie nadrobiłam całe opowiadanie i jestem po prostu zachwycona. Nie spodziewałam się, że Torres będzie miał AŻ takiego pecha. Chociaż z drugiej strony, gdyby nie zepsuł się mu samochód to by nie spotkał Cassy.
Bardzo mi się podoba główna bohaterka Cassy, której po prostu nie da się nie lubić. Jestem nią wręcz zauroczona, a dobroć od niej aż bije :D
Chciałabym zobaczyć Torresa w stroju kowbojskim. To musiał być wyjątkowy widok.
Zastanawiam się nad zasadami panującymi w Tamesis, bo z jednej strony wybieranie przez matkę przyszłego partnera córce jest troszkę nie fair. To właśnie dzieci powinny mieć możliwość decydowania o przyszłościowym ślubie.
Znalazłam kilka błędów. Oto one:
1. "Opięte dżinsy podkreślały jej zgrabne pośladki, które zwracały wagę znacznej części pracowników" -> zmień na: "uwagę", a nie "wagę".
2. "A poza tym obroniłem z reprezentacją Hiszpanii tytuł Mistrza Europy i jestem akuratnym Mistrzem Świata" -> zmień z "akuratnym" na "aktualnym".
3. "Boję się, że jak coś się stanie, to przyjdzie mi pobierać porady lekarskiej u weterynarza" -> zmień z "lekarskiej" na "lekarskie".
Niby zwykłe literówki lub inaczej napisane zdania, a już zmieniają całkowity szyk zdania :)
Czekam na nowy.
Na swoją obronę powiem, że jeszcze nikogo nie poinformowałam o nowym rozdziale, bo po prostu nie miałam na to czasu :)
UsuńA błędy zaraz poprawiam :)
Świetny rozdział :D Myślałam że Fer zwariuje, ale nie :)
OdpowiedzUsuńOj chciałabym zobaczyć Fer w kowbojskim stroju :)
Pozdrawiam i mogłabyś mnie informować? ;)
Tak, będę, ale jak możesz to podaj mi numer gg, bo w inny sposób nie informuję.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się atmosfera opowiadania, ranczo... To dodaje uroku całej historii. Haha, zabawne, że znany piłkarz trafił do takiej dziury. Trzeba mieć niezłego pecha. Dobrze, że Cass tamtędy przejeżdżała, bo inaczej miałby niemały problem. To przerażające, w jakich warunkach ona żyje. Da się przyzwyczaić, ale... nie no, ja bym tak nie potrafiła. I weterynarz leczący ludzi? Oj... kiepsko. Ale ważne, że jakoś dają radę. Głupotą jest zmuszać ją do wyjścia za mąż za kogoś, kogo ona nawet nie lubi. Jej rodzicom nic do tego. No bez jaj... Mam nadzieję, że ona nie podda się ich woli.
OdpowiedzUsuńFernando napotyka na same przeszkody, więc chyba w najbliższym czasie nie uda mu się uwolnić z rancza ;) Ciekawa jestem, czy to wpłynie jakoś na jego znajomość z Cassandrą :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, jestem ciekawa miny Fera jak się dowiedział, że jest na takim odludziu haha :D
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny, pozdrawiam ;)
genialny rozdział ,bardzo podoba mi się to opowiadanie :) biedny Fernando :(
OdpowiedzUsuń--------------------------------------------------------------
marii-realmadridstory.blogspot.com - dopiero zaczynam , to moje pierwsze opowiadanie ,miło by mi było ,gdybyś skomentowała :)
46 yr old Senior Developer Ferdinande Capes, hailing from Longueuil enjoys watching movies like Melancholia and Motor sports. Took a trip to Kathmandu Valley and drives a Ram Van 3500. Odwiedz Twoj adres url
OdpowiedzUsuńprawnicy od odszkodowan rzeszow
OdpowiedzUsuń