NOWE OPOWIADANIE



JEŚLI JESTEŚCIE ZAINTERESOWANIE, TO POWIEM WAM, ŻE WRÓCIŁAM Z NOWYM OPOWIADANIEM WSZYSTKO MOŻECIE ZNALEŹĆ
TUTAJ.

28 października 2013

07. Podróż życia

Przygotowania do ślubu szły pełną parą, a ona jakby zawieszona w jakieś nierealistycznej rzeczywistości, kompletnie na to zlewała. Opiekowała się końmi, czyściła bydło, naprawiała ciężarówki i w ogóle nie przeszkadzało jej to, że wokół biegali ludzie z kwiatami, potencjalnymi daniami weselnymi i innymi tego typu rzeczami. W swojej głowie układała już plan ucieczki, tylko nie wiedziała jeszcze czy się na niego odważy. To ranczo było dla niej wszystkim, całym życiem. Matka ma rację mówiąc, że to najlepszy sposób, aby to miejsce się rozwinęło. W przeciwnym razie mogło być różnie… Jednak nie rozumiała, dlaczego to ona ma wychodzić za tego gbura, a nie Teresa, która ewidentnie ma na niego chrapkę.
I  dodatku Fernando, który był gotowy już do drogi. Od dwóch dni jego walizki stały zapakowane, a on czekał jak na szpilkach na przyjazd swoich zagranicznych przyjaciół, którzy mieli go zabrać z Tamesis. Nando ćwierkał jak skowronek, chyba już wszystkim powiedział, że wraca do domu. Cieszyła się jego szczęściem, ale z drugiej strony było jej bardzo smutno. Bardzo go polubiła, a może nawet coś więcej… Od początku wiedziała, że jego pobyt tutaj to przygoda, dla niego i dla niej, i tak też powinno pozostać do samego końca.
Pracowała na dziedzińcu, próbując uruchomić starego, czerwonego dżipa, kiedy to przez bramę wjazdową wjechały trzy samochody, w tym jeden radiowóz. Wytarła ubrudzone dłonie w starą szmatkę i podeszła bliżej, aby zapytać, o co chodzi. Z oddali rozpoznała, że przyjechał funkcjonariusz Gomez, policjant z wioski, który dbał o porządek w tej okolicy.
- Witam – powiedziała i skinęła głową. Wszyscy tutejsi mężczyźni, zgodnie z obowiązującą kulturą, zdjęli swoje kapelusze i przywitali się. – O co chodzi? – zapytała, dostrzegając nieznanych jej mężczyzn. Wyglądali co najmniej dziwnie.
- Oddawajcie go!
- Proszę?
- Oddajcie Fernando! To porwanie! Wszystko zostało zgłoszone na policję – wykrzyczał niski mężczyzna, wymachując rękoma. – Oddawaj mi chłopaka, bo jak nie to…
- Dobrze, dobrze! – Do akcji wkroczył policjant. – Spokojnie, panowie. Cassando, dostaliśmy informację, że jest u was pan Fernando Torres.
- Wiesz kim on jest?! – Dalej awanturował się Europejczyk.
- Tak – odparła, bardziej do pana Gomeza niż tego nieprzyjemnego mężczyzny. – Jest tutaj. Rozumiem, że ten niezwykle uprzejmy pan to jego agent, Hugo.
- Dokładnie. Cassandro, możesz poprosić do nas pana Torresa?
- Naturalnie. Teodorze! – Ze stajni wyszedł jej podwładny. – Czy możesz zawołać Fernando? Powinien być na hali. Pomagał znakować owce.
- Tak jest – odarł i zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Że co?! Nando oznakowuje jakieś owce?! To niedorzeczne! Czy ty w ogóle wiesz kim on jest?
- Grzeczniej proszę. To może trochę potrwać. Może zechcą panowie wejść do domu i napić się herbaty?
- Nie. Czekamy tutaj.
- Dobrze. – Wzruszyła ramionami i powróciła do wcześniejszej czynności.
Nachylając się nad maską samochodu zrozumiała, że oto właśnie nadszedł ten czas. Fernando lada moment wyjedzie z Tamesis. Nie będzie go nawet na ślubie, a tak bardzo jej na tym zależało. Dodawałby jej odwagi.
Szybciutko otarła z policzka pojedynczą łzę, która niespodziewanie się tam pojawiła. Nie mogła okazać swojej słabości. Nando jeszcze nie wyjechał, a ona już za nim tęskniła. Bardzo. Nie potrafiła sobie wyobrazić teraz życia bez niego. Był tu zaledwie kilka dni, a zdążył przewrócić całe ranczo do góry nogami. Dzięki niemu zawsze się tu coś działo.
Powróciła pamięcią do chwili, kiedy pierwszy raz dosiadał konia. Trząsł się jak osika. Niby taki twardziel, a zwykłego konia się bał. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Przypomniały jej się ich wszystkie rozmowy, nad rzeką, na hali, w stodole… Dodawał jej tyle siły, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
A teraz miło go nie być…
Nim się zorientowała, na dziedzińcu pojawił się Teodor z Fernandem. Przyjechali konno i ku uciesze Cassy, Nando już panikował na widok zwykłego wierzchowca.
- Nando! Nando! Ty żyjesz! – krzyknął Hugo, podbiegając do konia. Dzięki umiejętnościom Teodora udało się powstrzymać go przed wierzganiem. Fernando zgrabnie zeskoczył na ziemię i wpadł w ramiona swojego przyjaciela z dzikim śmiechem. – Boże, tak się o ciebie martwiłem. Myślałem, że umarłeś, że jakiś wilk cię rozszarpał. Co za okropne miejsce! Gorszego do zgubienia się nie mogłeś wybrać.
- Przypominam ci, że to ty mnie tak urządziłeś. Sportowa bryka na tutejsze drogi?
- A skąd mogłem wiedzieć?! Producenci tej reklamy powinni mieć więcej oleju w głowie. Najważniejsze, że jesteś cały i zdrowy. Dawaj, zbierajmy się stąd!
- Nie tak prędko. Daj mi się z nimi wszystkim pożegnać – powiedział, spoglądając na Cassy oraz całą jej rodzinę, która wyszła z domu po usłyszeniu dzikich wrzasków Hugo. Na razie możesz wziąć moje walizki.
- Ja pokażę – zaproponowała Cassy i wraz z kilkoma mężczyznami weszła do hacjendy.
Torres uściskał Teresę oraz panią Gabrielę. Choć momentami były złośliwe i wredne, to mimo wszystko ugościły go pod swoim dachem. Był im za to bardzo wdzięczny.
Łzy cisnęły mu się do oczu, bo spędził tam wspaniałe dni. Czasami było ciężko, ale dał radę. Dla niego – żyjącego w luksusach młodego mężczyzny – takie przeżycie na totalna odskoczna, coś jak obóz przetrwania, który chyba przeszedł wzorowo.
Nagle z domu wyszła Cassy. Była smutna, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Schowała dłonie w kieszeniach spodni i podeszła do niego.
- A więc to koniec – wyszeptała.
- Na to wygląda. Szkoda, że nie macie Internetu, bo moglibyśmy utrzymywać kontakt.
- To jest wystarczający powód, aby ten Internet tutaj założyć – odparła z nieśmiałym uśmiechem.
- Super, nie mogę się doczekać. Uściskasz mnie, czy będziesz tak stała?
Cassy wykonała polecenie. Wpadła mu w ramiona. Ostatni raz napawała się zapachem jego drogich perfum, które pomimo tego że Fer pracował w stajni, nadal się na nim utrzymywały. Musiały być naprawdę drogie – pomyślała z rozbawieniem.
- Z czego się śmiejesz?
- Z niczego. Przypomniałam sobie jak dosiadałeś konia.
- Śmiej się, śmiej. Nie prędko spotkasz taką pokrakę jak ja – zarechotał. – Pamiętaj, że w ciebie wierzę, wiesz co mam na myśli… Nie daj, Cassy. Jesteś silna i odważna, na pewno sobie tutaj poradzisz.
- Bez ciebie już nie będzie tak dobrze.
- Będę o tobie myślał. Ciągle. A jakby ten palant coś ci zrobił… Trzymaj – powiedział, wyciągając z kieszeni komórkę. – Wiem, że tu ciężko o zasięg, ale jakbyś przypadkiem była w Bogocie, załatwiała interesy… Dzwoń. Jedno słowo na temat tego palanta, a przyjeżdżam i robię z nim porządek.
- Na pewno – zaśmiała się. – Będzie dobrze – rzekła, oszukując samą siebie. – A ty uważaj na siebie. I wygrywaj wszystko, co tam masz do wygrania w tym swoim sporcie.
- Będę się starać. Pierwszy wygrany puchar zadedykuję tobie.
- Będzie mi miło.
Jeszcze raz go uściskała i wypuściła z ramion. Fernando wolnym krokiem zmierzał w stronę samochodu agenta. Szedł tak wolno, jakby wcale nie chciał stąd wyjeżdżać…
- Wreszcie wszystko wróci do normy – powiedziała Gabriela, kiedy Nando był już daleko. Wciąż stała i machała do niego z przyklejonym uśmiechem. Była parszywa i dwulicowa. Cassy nie mogła uwierzyć, że to jej własna matka.
Stała z boku i przyglądała się rodzicielce oraz siostrze. Nie mogła słuchać jak te dwie obgadują Torresa, a jednocześnie się do niego śmieją. Nagle poczuła do nich obrzydzenie. Zaczęło do niej docierać, że ona nigdy nie będzie częścią tej rodziny. Wypisywała się z tego kółka wzajemnej adoracji. Była zła, wściekła. Chciało jej się płakać i krzyczeć. Chciała wykrzyczeć światu wszystkie swoje żale i pretensje, pragnęła ujawnić wszystkim to co myśli o własnej matce, siostrze i Juanie. Nienawidziła ich wszystkich. Nie chciała z nimi być.
- Mamo…
- Tak, Cassy?
- Tylko przez wzgląd na szacunek, którego uczył mnie ojciec, nie powiem ci co tak naprawdę myślę o tobie i tym miejscu – rzekła, i po raz pierwszy w swoim życiu spojrzała na ranczo z obrzydzeniem. – Wybacz mi, ale ja tak nie mogę… Nie mogę.
- A czym ty mówisz, dziecko?
Nie chciała rozmawiać z matką. Ze łzami w oczach obróciła się na pięcie i pobiegła za Torresem, który właśnie wsiadał do samochodu.
- Fernando! Fernando!
- Cassy!
- Fernando – wyszeptała, opierając się o jego ramię. – Mogę z tobą jechać?
- Co?
- Chcę z tobą jechać. Do Europy. Zbierz mnie stąd, błagam. Chcę być… z tobą.
- Cassy! – Nando mocno ją objął i wyszeptał do jej karku. – Bardzo się cieszę.
Wsiedli do samochodu, a kiedy pojazd ruszył dziewczyna nawet nie obejrzała się za tym, co zostawia za sobą.
- Nando…
- Hm?
- Kupisz mi na lotniku jakąś koszulę? Nie przygotowałam się do podróży – powiedziała żartobliwie.
Torres ujął jej dłoń, poczym rzekł:
- Kupię. Wszystko ci kupię, Cassy. Co tylko będziesz chciała.
- A konia?
- Konia też ci kupię. I będzie stał w moim ogrodzie. Między różanymi grządkami a basenem.

- Okay – odparła, i obydwoje wybuchli radosnym śmiechem. 

KONIEC 
__________
No i tak... Ciężko było z tym opowiadaniem, ale się udało :) I cieszę się z tego. 
Mam nadzieję, że będzie zadowolone z zakończenia, bo ja jestem :) 
Dziękuję Wam, że tu byłyście i mnie wspierałyście. 
Od teraz jestem tylko i wyłącznie tutaj: 
Tam znajdziecie moje nowe opowiadanie ;) 
Buziaczki! 

12 września 2013

06. Ratenk nadchodzi


Cassandra obudziła się o poranku i była bez zapału do pracy. Nigdy jej się to nie zdarzyło. Kochała to ranczo i uwielbiała pracę przy koniach, jednak po wydarzeniach ostatnich dni straciła pasję do wszystkiego. Najchętniej zostałaby w łóżku, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Za wiele obowiązków miała na swojej głowie.
Bosymi stopami dotknęła zimnej drewnianej podłogi i ruszyła do okna, aby wpuścić do pokoju trochę słońca. Wyjrzała przez szybkę i przed jej oczyma stanęła Teresa oraz Juan. Stali przy studni i flirtowali.
- Co za farsa – powiedziała do siebie i zniknęła w łazience.
Po kilku minutach, ubrana w wygodne dżinsy, koszulę w kratę i kowbojki oraz z kapeluszem na głowie zeszła na dół. Ujrzała siedzącą w salonie matkę, która popijała herbatę z filiżanki.
- Dzień dobry – powiedziała blondynka. Miała zamiar minąć Gabrielę i udać się stajni, ale kobieta ją zatrzymała.
- Cassy, jakie kwiaty wolisz? Róże czy frezje?
- Co to za pytanie?
- Chcę byś miała swoje ulubione kwiaty w wiązance ślubnej.
- Lubię maki.
- Maki? To takie… proste.
- Bo jestem prostą dziewczyną. Nie wiem, mamo. Sama coś wybierz. W końcu cały ten ślub to twój pomysł, więc niech będzie po twojemu.
- Nie mów tak.
- Rób co uważasz. Ja i tak ucieknę – powiedziała i wyszła z domu.
Kiedy tylko postawiła pierwszy krok na dziedzińcu wszystkie oczy się na nią skierowały. Włącznie z oczami Juana oraz Teresy. Mężczyzna posłał obleśny uśmieszek w stronę blondynki, poczym wypluł źdźbło trawy, które przegryzał i podszedł do Cassy.
- Wyspała się moja królewna? – zapytał, próbując ją pocałować, ale dziewczyna w porę się uchyliła. – Co ci?
- Zgadnij – rzuciła opryskliwie i poszła do stajni.
Wchodząc do środka od razu poczuła się lepiej. Cały ten cyrk zostawiła na zewnątrz.
- Dzień dobry, Teodorze.
- Witam, panienko Cassandro.
- Pomożesz mi dzisiaj na pastwisku? Trzeba tam ogarnąć po koniach.
- Proszę wybaczyć, ale dostałem specjalne zadanie od pani matki.
- Jakie?
- Za chwilę wyjeżdżam do stolicy, aby zakupić cztery białe konie.
- Białe konie? Po co jej to? Dlaczego tego ze mną nie przedyskutowała? Nie potrzebujemy białych koni.
- Proszę mi wybaczyć, ale… – Teodor zdjął kapelusz i przyłożył go sobie do piersi. Odparł ze spuszczoną głową: – To na ślub panienki.
Jego postawa mówiła sama za siebie. Spuszczona głowa, kapelusz w dłoni – to był pogrzeb. Pogrzeb wolnej woli Cassandry, jej niezależności i dorosłości. Z każdą kolejną minutą planowanego ślubu umierała cząstka jej samej i nie umiała temu zapowiedz.
Cassy wzięła głęboki wdech, choć tak naprawdę miała ochotę krzyczeć.
- Weź kilku chłopaków i jedźcie na pastwisko. Ja zaraz do was dołączę. Moja matka całkiem zwariowała i nie myśli racjonalnie. Nigdzie nie pojedziesz, Teodorze.
Dziewczyna pobiegła do domu. Musiała natychmiast porozmawiać ze swoją rodzicielką, bo w przeciwnym razie stanie się coś złego – albo z nią samą, albo ze wszystkimi ludźmi dookoła.
Wpadła do salonu, w którym poprzednio siedziała Gabriela, ale tym razem zamiast matki zastała Fernando oraz Teresę. Piłkarz siedział na kanapie z głupkowatym uśmiechem, a brunetka pindrzyła się przed nim, pokazują kolejne sukienki, które nadawały się bardziej na elegancką imprezę niż do pracy w polu.
- Co robicie? – zapytała zdezorientowana.
- Dobrze, że jesteś – rzekł uśmiechnięty chłopak.
- Właśnie wybieram sukienkę na twój ślub z Juanem.
- Co?! – powiedzieli jednocześnie Cassy i Fernando. Spojrzeli na siebie, a w oczach piłkarza natychmiast pojawiła się panika oraz strach.
- To nie tak! Powiedziałaś mi coś innego!
- Oj, Fer… Co to za różnica, ślub czy impreza w wiosce. Na jedno wychodzi. I tak muszę dobrze wyglądać. To która sukienka jest najlepsza?
- Cassy, ona naprawdę mi powiedziała, że to na imprezę w barze. Przepraszam. Gdybym wiedział, to nie byłoby mnie tu. Przecież wiesz…
- Tak… Gdzie mama?
- U siebie w pokoju – odparła Teresa.
Cassandra poszła we wskazanym kierunku. Zapukała do drzwi i weszła do środka, zastając matkę siedzącą przy biurku.
- Robisz listę zakupów na ślub?
- Zgadłaś, kochanie. Chodź, usiądź przy mnie. Może masz jakieś pomysły, pragnienia?
- Mam tylko jedno pragnienie.
- Jakie?
- Abyś to wszystko odwołała.
- Oh, Cassy… Gdzie się podziała ta twoja mądrość i inteligencja?
- Mamo, czy to prawda, że wysłałaś Teodora do Bogoty, aby kupił białe konie?
- Tak. Pomyślałam, że użyjemy powozu, który zawoził mnie i ojca do kościoła. Całe Tamesis i okoliczne wioski muszą cię zobaczyć.
- Teodor jest w tej chwili na pastwisku. Jest to moje polecenie i zadanie nie mogące czekać. Konie są niepotrzebne, bo moim zdaniem jeden koń wystarczy.
- Tak uważasz?
- Tak, mamo.
- To w porządku.
Cassandra chciała opuścić sypialnię matki, ale w ostatniej chwili sobie o czymś przypomniała.
- Mamo, czy mówiłaś już Teresie o swoim niesamowitym planie rozkochania w sobie Fernando?
- Tak. Zostawiłam ich razem na dole w salonie.
- W porządku. Do zobaczenia.
Parszywość i bezczelność tej rodziny coraz bardziej ją przerażała. Wyszła z domu, nie zwracając najmniejszej uwagi na siostrę, która w pojedynkę kończyła swój „pokaz mody”. Cassandra nie rozumiała, kiedy ich kochająca się rodzinka, kiedy jej dobre relacje z matką tak diametralnie uległy zmianie. Niegdyś ona i matka były jak przyjaciółki. Obie walczyły w wierze o ranczo, dbały o nie i kochały je całym sercem. Nagle role się odmieniły. Matka i Teresa stały się nierozłączne i wspólnie wprowadzały w życie swoje nikczemne plany. Czym to zostało spowodowane? Czy Cassy zrobiła coś źle? Czy pojawienie się przystojnego piłkarza z Europy zawróciło wszystkim w głowach? Cassandra nic z tego nie rozumiała.
- Cassy. – Nagle blondynka poczuła zaciskającą się na jej przedramieniu dłoń. Jakaś mocna siła pociągnęła ją w kierunku ciemnego kąta za stadniną. Była lekko oszołomiona i przestraszona perspektywą stanięcia oko w oko z Juanem, ale przed oczami szybko minęła jej jasna grzywa i piękne, brązowe oczy. – Przepraszam cię. Teresa mnie wrobiła, nie wiedziałem co knuje. Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła. Strasznie bym tego nie chciał.
- Spokojnie, Nando. Nie musisz mi się tłumaczyć, bo wiem, co tu jest grane. Moja matka ma głowę pełną pomysłów.
- Szkoda, że nie trafnych.
- Właśnie. Lepiej uważaj na Teresę, bo ma za zadanie cię uwieść i usidlić.
- Poważnie?! – zapytał zszokowany.
- Niestety tak. Trzymaj się od niej z daleka. 
- Teraz na pewno będę tak robić. A co z tobą, wszystko w porządku?
- Nie zadawaj mi takich głupich pytań – powiedziała, chcąc odejść, ale Fernando jej na to nie pozwolił. Zlustrowała go wzrokiem. – Coś jeszcze?
- Tak, chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś dla mnie…
- Panienko Cassandro! Panienko Cassandro!
Nagle za rogiem pojawił się rozentuzjazmowany Teodor, który biegł w jej kierunku z oszałamiającą prędkością. Co jak na ponad pięćdziesięcioletniego, tęgiego mężczyznę było nie lada wyczynem. Zatrzymał się tuż przez Cassandrą i Fernandem, próbując ustabilizować oddech, ale na nic mu się to zdawało.
- Panienko Cassandro!
- Spokojnie Teodorze. Oddychaj, bo mi tu na zawał zejdziesz. Co się stało?
- Do Tamesis doszły plotki, jakoby znajomi pana Torresa byli w drodze na ranczo.
- Naprawdę?! – Oczy Fernanda nagle pojaśniały, a on sam nie potrafił ukryć swojej radości.
- Tak. Mają tu być lada dzień. Jutro lub pojutrze.
- Boże, to wspaniała wiadomość! – Nando aż oszalał ze szczęście. Doskoczył do Teodora i uściskał go bardzo serdecznie. Chciał go nawet podnieść i okręcić wokół własnej osi, ale nie był w stanie go dźwignąć. Zamiast tego podbiegł do Cassy i to z nią zatańczył radosne kółeczka.
- Puść mnie, wariacie! – śmiała się.
- Jestem taki szczęśliwy! Wracam do domu, Cassy, rozumiesz?! Wracam do domu!
- Tak, cudownie! Naprawdę się cieszę.
- O ludzie! Znów będę spał w swoim łóżku, znów będę miał telefon i Internet, znów będę grać w piłkę! No i najważniejsze, normalny lekarz będzie tuż za rogiem.
- Żeś się uczepił tego lekarza – Cassy machnęła ręką z uśmiechem i ruszyła do pracy.

Ostatnie dni były bardzo nerwowe. Cassandrze już kończyły się pomysły jak przemówić matce do rozsądku. Rozumiała, że Gabriela kieruje się dobrem, jednak ukierunkowane ono było jedynie na ranczo. A co ze szczęściem jej córki? Przecież była ważniejsza niż dom i zwierzęta. A przynajmniej tak jej się wydawało. Teraz niczego już nie była pewna.
Siedziała nad brzegiem rzeki i z nostalgią spoglądała na krajobraz i znajdujące się w oddali ranczo. Pomyślała o Fernando, który przez ostatnie dni był jej jedynym wsparciem. Zawsze wiedział, co powiedzieć w sytuacji bez wyjścia. Nie wiedzieć czemu, ale dopóki był w Temesis, to perspektywa ślubu z Juanem wydawała jej się bardzo odległa. Nie chciała, aby wyjeżdżał, bo wówczas straciłaby ostatnią nadzieję. Nikt inny nie sprzeciwi się woli jej matki, nikt inny nie porwie jej sprzed ołtarza i nie zabierze na konną przejażdżkę w tej pięknej, białej, powłóczystej sukni.
Wzięła głęboki wdech i odrzucając niewielki kamyk, którym się bawiła, wstała i wolnym krokiem wróciła do domu. 

__________
Dawno mnie tu nie było i obawiam się, że większość z Was już o mnie zapomniała. Chcę dokończyć to opowiadanie, dlatego publikuję rozdział, a kolejny będzie ostatnim. 
Buźka! 

4 sierpnia 2013

05. Czarne chmury


- Teresa to prawdziwa aparatka, prawda? – powiedział Juan.
Było południe, a pracy jak zwykle mnóstwo. Cassandra przebywała w stajni i czyściła konie, które dzisiejszego wieczora miały jechać do sąsiedniej wioski. Juan podszedł do niej pewnym krokiem. Miał ciemne dżinsy, czarną rozpiętą koszulę i biały top pod spodem. 
- Nie spodziewałem się, że podczas kilkudniowej podróży dostanie tyle ofert małżeńskich.
- Jest bardzo ładna i odważna. Mnie to w ogóle nie dziwi – odparła Cassy. Nawet nie zwracała uwagi na Juana, zafrasowana była swoją pracą, którą chciała dobrze wykonać.
- Dobrze, że nie przyjechała tutaj z żadnym gachem – zaśmiał się. – Bo zdaje mi się, że twój przyjaciel jest nią zainteresowany – dodał i wskazał palcem na dziedziniec, który było widać ze stajni. Teresa oraz Fernando spacerowali i miło sobie dyskutowali.
Zainteresowało to Cassandrę. Podniosła wzrok i zobaczyła, jak wspomniana dwójka uśmiecha się od ucha do ucha. Sprawiali wrażenie, że przebywanie w swoim towarzystwie daje im wielką przyjemność.
- Tak… Na to wygląda – odparła smutno i wróciła do wcześniejszego zajęcia.
- Powiem ci szczerze, że mnie to cieszy, bo ten frajer zaczął niebezpiecznie się do ciebie zbliżać.
- To nie twoja sprawa.
- Owszem, moja – rzekł i przygniótł Cassy do ściany, nie pozwalając jej się ruszyć.
- Co ty robisz? To boli!
- Nie pozwolę, abyś robiła ze mnie idiotę, rozumiesz? Jesteś moja!
- Nigdzie to nie jest napisane!
- Ale będzie! Na akcie ślubnym! I to wkrótce.
- Po moim trupie!
Cassandra czuła, że traci czucie w dłoniach. Juan trzymał ją mocno za nadgarstki, odcinając przepływ krwi. Mężczyzna ciągle patrzył jej w oczy, czuła na swoich policzkach jego oddech, który z upływem minut był coraz szybszy.
- Jeszcze dzisiaj pogadam z twoją matką, aby przyśpieszyć ślub.
- Nie!
- Twoje zdanie jest nic niewarte. Zrozum to wreszcie!
- Co się tu dzieje?
Juan odskoczył od dziewczyny, kiedy usłyszał niski głos Teodora. Bez słowa opuścił stajnię, posyłając pracownikowi nienawistne spojrzenie. Cassandra starała się odzyskać równowagę, gdyż kolana zaczęły się pod nią uginać. Juan zawsze ją tak traktował. Był agresywny, sprawiał jej ból fizyczny, jak i psychiczny. Nienawidziła go za to, ale nie mogła nic poradzić na plany swojej matki, która widziała ich na ślubnym kobiercu. Cassy już nie wiedziała jakiś argumentów używać, aby ukazać matce prawdzie oblicze Juana.
- Panienko, Cassy. Wszystko w porządku?
- Tak, tak… Ja tylko… Dokończ za mnie, dobrze? – Blondynka wręczyła mu szczotkę, którą czesała konia i wybiegła ze stajni, próbując powstrzymać łzy.

- Piłka nożna to wcale nie takie proste zajęcie – powiedział Fernando. – Może się tak wydawać na pierwszy rzut oka, ale to nieprawda. Codzienne treningi wykańczają człowieka fizycznie. Oczywiście zawsze jesteśmy odpowiednio przygotowywani to sezonu, ale mimo wszystko to bardzo wyczerpujące. W dodatku piłkarz poddawany jest ciągłej presji, musi uważać na swoje zachowanie i słowa. Nieprzychylna prasa potrafi zniszczyć psychicznie.
- Ale gra chyba warta jest świeczki?
- Tak. Kocham futbol najbardziej na świecie. Jest dla mnie najważniejszy i nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić w życiu cokolwiek innego. To prawdziwe szczęście móc robić to co się lubi i się potrafi i zarabiać tym na życie.
- Chciałabym kiedyś powiedzieć to co ty.
- A co ty lubisz robić, Tereso?
- Oh… Tutaj możliwości są bardzo ograniczone. Jestem skazana na tę wioskę. Czasami mam wrażenie, że utknęłam w niej na zawsze i nigdy nie zdołam wyrwać się z tego piekła.
- Nie przesadzaj. Uważam, że Tamesis ma swoje uroki.
- Bo nie mieszkasz tutaj od dwudziestu lat. Myślałbyś inaczej, gdybyś był tak ciekawy świata jak ja i nie mógł zaspokoić swoich pragnień.
- Mam nadzieję, że kiedyś uda cię się spełnić marzenia.
Fernando i Teresa wolnym krokiem zmierzali w kierunku ujeżdżalni, gdzie pracownicy właśnie ćwiczyli z końmi. Zajęci byli rozmową, która szła im nadzwyczaj gładko. Hiszpan uważał, że brunetka wcale nie jest taka zła, jak to wszyscy mówili. Była miła i bardzo sympatyczna. Jednak w rodzinie zawsze musi znaleźć się jakaś czarna owca i tym razem padło na roztrzepaną i żyjącą w strefie marzeń Teresę. Było to niesprawiedliwe, ale zaczynał rozumień kolumbijską kulturę i przestało go to zadziwiać.
Kiedy Terasa zaczęła opowiadać o miejscach, które chciałaby odwiedzić, Fernando zobaczył wybiegającą ze stajni Cassandrę. Była blisko płaczu. Skrywała twarz pod dużym kapeluszem i burzą złotych loków. Zaraz potem zauważył stojącego nieopodal Juana, rzucającego nienawistne spojrzenie blondynce.
- Przepraszam cię, Tereso. Muszę coś załatwić. – Przerwał jej monolog i pobiegł za Cassy.
- Co? Ej! Fer, gdzie ty idziesz?! Zaczekaj!
Jednak Fernando już się nie zatrzymał. Udał się za obory, za którymi zniknęła Cassandra. Nigdzie jej nie widział. Musiała się gdzieś ukryć, znała to miejsce jak własną kieszeń, a on wciąż nie potrafił się tu odnaleźć.
Nagle usłyszał cichy szloch dobiegający z nieba. Zaczął rozkminiać o co chodzi i wtem spojrzał w górę. Zauważył małe okienko i biegnącą do niego drabinę. Wszedł bez zastanowienia.
- Grosz za twoje myśli.
- Nie są warte aż tyle – odpowiedziała zapłakana.
Cassandra siedziała skulona w kłębek z podciągniętymi pod brodę kolanami. Miała zaczerwienione oczy i blade policzki. Nie przypominała w żadnym calu dziewczyny, którą poznał Fernando. Dziewczyny, która była dzielna i silna. Teraz bardziej wyglądała jak bezbronne dziecko, niż odważna kowbojka.
- Co się stało? – zapytał i usiadł obok. Badawczo jej się przyglądał, ale Cassy unikała kontaktu wzrokowego.
- Nic.
- Kłamczuszka z ciebie. Przecież widzę.
- Nie wtrącaj się. To nie jest twoja sprawa.
- Słuchaj, Cassy. Ja wiem, że ty jesteś dorosła, odważna i samowystarczalna. Ale są takie chwile, kiedy kobieta potrzebuje silnego ramienia. Oferuję swoje – powiedział i cicho się zaśmiał. – Pozwól sobie pomóc.
- Chcę pobyć sama.
- Powiedz mi co się stało…
- Fernando, czy ty nie rozumiesz? Chcę być sama! – rzekła ostrym tonem i po raz pierwszy uraczyła Hiszpana spojrzeniem.
Piłkarz chwilę jej się przyglądał, mocno patrząc w oczy Cassy, jednak po chwili z rezygnacją zaczął się wycofywać.
- Zaczekaj – powiedziała nagle, chwytając go za rękę. – Przepraszam. Nie chciałam być dla ciebie niemiła.
- Powiesz mi co się stało?
Dziewczyna pokiwała twierdząco głową i poprosiła, aby usiadł obok niej.
- Juan mnie zdenerwował. Powiedz jak mam wytłumaczyć matce, że ja i on nie będziemy dobrym małżeństwem? Brakuje mi już sił, aby z tym walczyć i boję się, że przegram te wojnę.
- Powalczymy razem.
- Niby jak?
- Porozmawiamy z nią. Posłuchaj, pomogłaś mi, i to w momencie najbardziej krytycznym z krytycznych. Bez ciebie zostałbym pożarty przez wilki.
- Nieprawda…
- Prawda! Co ty, nie widziałaś tej bestii, która za nami biegła?
- Nando… – zaśmiała się cicho. – Nie zmyślaj bajek. To był mój pies!
- No i wreszcie jakiś uśmiech. To mi się podoba – rzekł, odgarniając jej włosy za ucho. – Może i nie było żadnego wilka, ale koni boję się równie mocno. A więc… Pójdziemy do twojej matki i na spokojnie z nią porozmawiamy. Czas, abym się odwdzięczył za twoją gościnę.
- To nic nie da.
- A chcesz się przekonać? Chodź! – Fernando chwycił ją za rękę i wyciągnął ze stodoły. Nie zważając na jej protesty i krzyki zaciągnął Cassy do domu, w którym przebywała jej matka.
Gabriela siedziała przy stole w salonie i robiła jakieś notatki. Fernando i Cassandra wparowali do pomieszczenia, niemalże wywracając się w progu, jednak w ostatniej chwili zdołali zachować równowagę. Posłali głupkowate uśmiechy Gabrieli i kiedy Nando chciał przemówić, kobieta go w tym uprzedziła.
- Dobrze, że jesteś Cassandro. Usiądź proszę.
- Mamo, bo my właśnie chcieliśmy ci coś powiedzieć.
- Czyżby? – Gabriela zlustrowała młodych od góry do dołu, a jej wzrok zatrzymał się na splecionych dłoniach tej dwójki. Kiedy Fernando zrozumiał niestosowność sytuacji, natychmiast puścił rękę Cassandry.
- Tak, bo chciałam z tobą porozmawiać o Juanie.
- Dobrze się składa, bo również. Jednak wolałabym, aby pana Fernando nie było przy tej rozmowie.
Hiszpan spuścił wzrok i upewniwszy się, że dziewczyna sobie poradzi, opuścił salon.
- O co chodzi, mamo? – Cassy zajęła miejsce przy stole obok matki.
- Rozmawiałam przed momentem z Juanem o waszej przyszłości.
- Ano właśnie, bo odnośnie tej przyszłości to…
- I razem doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie przyśpieszyć zaręczyny i cały ślub.
- Co?!
- Nie ma na co czekać, kochanie. Wszystko da się zorganizować w kilka dni.
- Kilka dni? Żartujesz, mamo?! Nie widzisz, że ja i on nie mamy ze sobą nic wspólnego?!
- Kochanie, miłość przyjdzie z czasem. Ja też nie kochałam twojego ojca, kiedy za niego wychodziłam.
- Ale ja tak nie chcę! Nie zgadzam się! Tato uczył nas czegoś innego. Kazał podążać za głosem serca.
- Właśnie to robię.
- Ale posłuchaj mojego serca, mamo! Ja nie chcę za niego wychodzić. Ja go nienawidzę!
- Nie dramatyzuj, kochanie. Juan to porządny, młody mężczyzna, który na pewno da ci wiele dobrego.
- Nic od niego nie chcę. Nie wyjdę za niego. Zwieję sprzed ołtarza!
- I pogrążysz całą naszą rodzinę. Dobrze wiesz, że on ma pieniądze, które są nam potrzebne. Ranczo ostatnio przechodzi kryzys.
- Kocham to ranczo, ale nie dam się za niego pogrążyć w rozpaczy. Chcę być szczęśliwa w życiu. Ucieknę, mamo.
- Cassandro…
- Dlaczego Teresy nie zeswatasz z Juanem? Oni się lubią i pasują do siebie. Dlaczego ja?
- Dla Teresy wymyśliłam coś innego?
- Słucham?
- Wykorzystamy tego Europejczyka.
- Fernando? Mamo, oszalałaś?
- Nie, dlaczego? Jest bogaty i popularny. Może nam pomóc.
- Nie, ty naprawdę oszalałaś?! Nigdy ci na to nie pozwolę, rozumiesz?
- A pozwolisz, aby ten przejezdny nas poróżnił?
- Jeśli to ma uchronić go przed twoim niecnym planem, to tak. Mamo, jak w ogóle możesz? Ja rozumiem, że ostatnio jest ciężko, ale bez przesady. Są jakieś granice. Ojciec w grobie się przewraca, kiedy cię słucha.
- On akurat nigdy mnie nie słuchał, dlatego teraz jest tam gdzie jest.
- Nie mogę tego słuchać. Wychodzę. I pamiętaj… Zwieję sprzed ołtarza, jeśli spróbujesz zorganizować mój ślub z Juanem.
- Cassandro!
Jednak blondynka już się nie zatrzymała. Trzasnęła drzwiami z impetem i wybiegła z domu przepełniona negatywnymi uczuciami. Nie zwracała nawet uwagi na Fernando czy Teresę. Udała się do stajni, zabrała ulubionego konia i nie czekając nawet na jego osiodłanie, dosiadła go i pojechała w swoje ulubione miejsce na wzgórzu.
Po kilkunastu minutach była już na miejscu i siedziała pod drzewem z głową schowaną w kolanach. Uroniła kilka gorzkich łez, ale nie chciała płakać. Potrzebowała siły, aby walczyć z matką i Juanem, nie miała czasu na słabości.
Nagle usłyszała ciche zawodzenie i pochrząkiwanie konia. Intuicyjnie odwróciła się w stronę odgłosów i zobaczyła jadącego w jej kierunku Fernando. Miał totalnie przerażoną minę, szeroko otworzone oczy i to z jego gardła wydobywały się te dziwne dźwięki.
- Fernando! Co ty robisz?
- Jadę, nie widzisz? I doceń to!
- Wariat z ciebie – zaśmiała się i podeszła bliżej.
- Dobra, dobra. A teraz pomóż z tego zejść.
Cassandra i Fernando usiedli pod drzewem i z nostalgią spoglądali przed siebie.
- I co? – zapytał.
- Lipa.
- Będzie ślub?
- Nigdy!
- To co zrobisz?
- Nie wiem… Pomożesz mi coś wymyślić?
- Zawsze – odparł pewnie i objął Cassandrę. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię i dostała czułego buziaka w skroń. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

__________
Dawno mnie tu nie było, a to wszystko przez niekończący się kryzys mojej weny. Od dziś zaczynam nad tym pracować i trzymajcie kciuki za moje mocne postanowienie :) 

Rozdział z dedykacją dla Moniki za dzisiejszą rozmowę, dzięki której zmobilizowałam się do dokończenie tej notki :) Buziaki! <3

7 lipca 2013

04. Iskra nadziei


Po wczorajszej imprezie Cassandra miała lekkiego kaca, ale nie mogła sobie pozwolić na leniuchowanie i leżenie do góry brzuchem. Czekała na nią codzienna praca, dlatego pośpiesznie wstała z łóżka, wzięła prysznic i pobiegła do stajni, aby osiodłać konia i pojechać na plantację kawy oraz pastwisko dla owiec. Każdy jej dzień zaczynał się od obchodu zwierząt, gdyż po nocy mogło ją spotkać wiele niespodzianek.
Wróciwszy od razu poszła do jadalni, aby zjeść pożywne śniadanie.
- O, dzień dobry, mamo – powiedziała na widok siedzącej przy stole rodzicielki. – Myślałam, że jedziesz dzisiaj na rozmowę z kontrahentem.
- Dopiero za godzinę. Jak zwierzęta?
- Wszystko w porządku.
- Dopilnuj, aby chłopcy ostrzygli dzisiaj owce. Jutro przyjeżdża pan Costa z Bogoty zabrać runo.
- Mówiłam im już dzisiaj rano. Zajmą się tym po śniadaniu.
- Proszę, panienko Cassando. – Nad głową blondynki pojawiła się młoda, sympatyczna pokojówka z tacą pełną pieczywa, sera, kawy i soku pomarańczowego.
- Dziękuję.
- Juan ma dzisiaj zająć się sprzedażą kukurydzy i pszenicy. Popołudniu ma przyjechać transport.
- A co z końmi?
- Transakcja na razie stoi w miejscu. Juan nad tym pracuje.
- To dobrze. Potrzebujesz jakieś pomocy, mamo?
- Nie, radzę sobie.
- A co z Teresą? Chyba powinna niebawem wrócić.
- Tak, myślę, że jutro przyjedzie.
- O ile nie zabalowała po drodze.
- Odnośnie balowania. – Pani Gabriela wzięła łyk czarnej kawy. – Byłaś wczoraj z tym chłopakiem w barze.
- Tak, zabrałam go, bo nie chciałam, aby siedział sam. Pojechaliśmy wczoraj do Ibague, ale nie udało nam się skontaktować z jego agentem. Policja także go jeszcze nie poszukuje. Wiedzą, że tutaj jest, więc niebawem pewnie ktoś po niego przyjedzie.
- Nie mam nic przeciwko, aby został tutaj jeszcze kilka dni. Jednak nie podoba mi się jedna rzecz i zaczynam się martwić… Wiesz, że Juanowi nie spodobało się to, że wyszłaś z tym chłopakiem.
- To nie mój problem.
- Cassandro, nie możesz wychodzić z obcymi mężczyznami. Tym bardziej takimi jak on.
- Mamo… Fernando to nasz gość. Chciałam mu tylko pokazać okolicę i naszą kulturę.
- Oby, kochanie. Nie życzę sobie żadnych skandali matrymonialnych.
- Oczywiście – odparła ze spuszczoną głową.
- Powinnaś w końcu pozwolić Juanowi się do siebie zbliżyć. Weźcie konie i jeźdźcie gdzieś wieczorem, porozmawiajcie.
- Mamo, ale on mnie nie interesuje. Nie jest w moim typie, a poza tym jest chamski i nieznośny.
- Ale on jako jedyny wyraża tobą zainteresowanie.
- Nie zależy mi. Dobrze mi samej.
- Cassandro…
- Tak, wiem, wiem… Mam 25 lat i nie wypada mi być panną, bo ludzie zaczną gadać. Ale kiedy mi się nie śpieszy do małżeństwa?
- To nie jest czas ani miejsce na takie rozmowy – powiedziała dyskretnie pani Gabriela, zauważając zbliżającego się Fernando. – Cassandro, nie masz żadnej pracy do wykonania?
- Mam – burknęła. Nie dokończyła nawet śniadania, ale matka najwyraźniej nie chciała, aby ona i Fernando przebyli razem w jednym pomieszczeniu. Minęli się w drzwiach, Nando posłał jej miły uśmiech, a Cassy bąknęła tylko szybkie „cześć” i wyszła na dziedziniec rancza.
Denerwowała się, kiedy matka prawiła jej uwagi odnośnie Juana. Dlaczego nikt nie mógł zrozumieć, że ona nie chce za niego wychodzić?
Aby nie myśleć zabrała się do pracy. Postanowiła naprawić Ferrari Fernando, aby szybko mógł wrócić do domu.
Była tak bardzo pochłonięta naprawą, że nie zauważyła jak Hiszpan przysiadł nieopodal na wielkim głazie. Przyglądał się jej badawczo, bo było na co popatrzeć. Cassy była bardzo zgrabna i seksowna, zwłaszcza wtedy kiedy miała na sobie dopasowane dżinsy podkreślające jej pośladki oraz koszulę w kratę związaną pod biustem i odkrywającą umięśniony brzuch. W dodatku pochylała się nad maską sportowego auta z kombinerkami w ręku. Mało kobiet zna się na motoryzacji, a już kobiet tak pięknych naprawdę było niewiele.
- Na co się gapisz? – powiedziała, kiedy wreszcie zauważyła Fernando. Miał głupkowatą minę i śmiał się jak głupi do serca, więc łatwo było odgadnąć jego myśli.
- Na ciebie.
- Więc przestań.
- Czemu? – zapytał, powoli zmierzając w jej stronę.
- Bo tak.
- To nie jest odpowiedź – rzekł. Stanął obok Cassy i przyglądał się jej poczynaniom z autem. – Co robisz?
- Nie widzisz? Naprawiam twój samochód.
- Po co?
- Abyś mógł wrócić do domu.
- Weź to zostaw – powiedział, odbierając jej narzędzie i odrzucając je nieopodal.
- Co ty robisz?
- Zróbmy coś.
- Czy tobie się coś nie pomyliło, Fernando? Może i czujesz się jak na wakacjach, ale to jest moje normalne życie i ja tutaj pracuję. Od rana do wieczora tylko pracuję, pracuję i pracuję.
- No właśnie! Ciągle pracujesz. Czas na odpoczynek.
- Dopiero zaczęłam.
- Czyżby? Jest po dziewiątej, a ty zdążyłaś objechać całe to gospodarstwo, zjeść śniadanie i wziąć się za naprawdę tego złomu. Działasz na jakiś turbo obrotach?
- To u mnie normalne.
- Weźmy konie i jeźdźmy gdzieś. Pokaż mi to swoje królestwo.
- Ty się boisz koni.
- Teoretycznie tak, ale… Przy tobie będę udawać macho.
- Nie musisz przy mnie niczego udawać – powiedziała, patrząc mu w oczy.
Nagle atmosfera między nimi zgęstniała. Zupełnie jakby byli sami, gdzieś z dala od wszystkiego, a ludzie krzątający się wokoło nie istnieli.
- Teodor – rzekła wreszcie, odrywając wzrok od brązowych oczu Nando. – Osiodłaj, proszę, dwa konie.
Wyruszyli na przejażdżkę po gospodarstwie. Cassandra chciała pokazać chłopakowi wszystko to, co jest dla niej ważne. A prawda była taka, że nie miała nic ważniejszego niż praca. Od wielu lat całe jej życie związane było z uprawami i hodowlą, z wczesnym wstawaniem i późnym kładzeniem się spać. Zero przyjaciół, zero życia towarzyskiego, zero rozrywek. Nigdy nie była w kinie, nigdy nie wyjechała poza granice Kolumbii, nigdy nie robiła nic szalonego. Czuła się odpowiedzialna za matkę, siostrę i to ranczo, bo po śmierci ojca zostały we trzy zdane tylko na siebie.
- Trudo mi to sobie wyobrazić – powiedział Fernando. Po godzinie wędrówki dojechali na wzgórza owiec, skąd rozciągał się przepiękny widok na góry i doliny. Każdemu ten krajobraz zapierał dech w piersiach, dlatego właśnie to miejsce Cassy wybrała jako cel podróży. Usiedli w cieniu pod drzewem i rozkoszowali się herbatą mate, którą dziewczyna zabrała z domu. – Musiałaś tak szybko wydorośleć i zająć się całą rodziną. To bardzo wiele jak na tak młodą dziewczynę. Jak sobie z tym poradziłaś?
- Nie było mi łatwo. Wiele razy miałam chwile zwątpienia. Wtedy zawsze przyjeżdżałam tutaj i myślałam, często płakałam, modliłam się. Prosiłam o siłę, bo zaczynało mi jej brakować.
- Podziwiam cię. Jesteś bardzo silna. Ja zaczynałem świrować, kiedy samochód mi się zrąbał na środku tego pustkowia. Myślałem, że tam umrę. Nie potrafię sobie wyobrazić siebie w twojej sytuacji. W dodatku całe to miejsce nie pomaga, prawda?
- Oj, tak. Tamesis to nie jest łatwe miejsce do mieszkania. Wszędzie jest daleko, ludzie się nie znają, nie ma przyjaciół ani rówieśników. Ktoś taki jak ty mógłby to nazwać piekłem.
- Myślisz, że odnalazłabyś się np. w Anglii?
- Nie wiem. Nie wydaje mi się. Od zawsze tu mieszkam, dziki las praktycznie mam za płotem, a paradoksalnie to w tętniącym życiem Londynie czułabym się jak w dżungli.
- Nie jest tam tak źle jak ci się wydaje.
- Na pewno. Ale wszyscy boją się tego, co nieznane.
- Ja bym się chyba mógł przyzwyczaić do takiego wiejskiego życia – powiedział, rozkładając się na trawie i spoglądając w niebieskie niebo.
- Czyżby? – zaśmiała się, przyłączając się do Nando.
- Yhym. Chociaż nie! Lekarza musiałbym tu sobie sprowadzić.
- Jejku, jak ty żeś się uparł tego lekarza – zaśmiała się.
- Cassy, to nie jest normalne, że leczy cię weterynarz.
- Tylko w skrajnych przypadkach.
- Przepraszam cię bardzo, ale rana, która wymaga zszycia to nie jest zadanie dla weterynarza.
- Normalny lekarz zrobiłby mi to samo. Wyjąłby igłę, nić i zszyłby mi ją.
- Ale anatomia zwierząt i ludzi się różni.
- Nie na tyle, aby nasz doktor sobie z tym nie poradził. A poza tym spójrz! Mieszkam tu dwadzieścia pięć lat, większość ran opatrywał mi weterynarz i jakoś żyję.
- Boże, to takie nienaturalne.
- Nienaturalne to są twoje włosy. Coś ty z nimi zrobił? – zapytała, dotykając pasemko zwisające mu z czoła.
- Proszę cię, nawet tak nie żartuj. Czesze mnie najlepszy angielski fryzjer.
- I płacisz mu za to?
- Krocie!
- Moim skromnym zdaniem ja zrobiłabym to lepiej.
- Jesteś fryzjerką?
- Nie, ale niejednokrotnie strzygłam owce czy konie. Nawet plotłam im warkocze na grzywie i ogonie do pokazów i zawodów.
- Ja pierdziele! Co za miejsce! Co za ludzie! Wracajmy do domu! – Fernando poderwał się miejsca i zaczął wdrapywać się na grzbiet swojego wierzchowca.
- No co?! – zaśmiała się i również dosiadła konia.
- Panienko Cassandro! – Nagle zauważyli zbliżającego się Teodora. – Proszę zaczekać! Panienko Cassandro, przysyła mnie pani matka. Kazała przekazać, że panienka Teresa wróciła do Tamesis.
- O, proszę! Nasza zguba się odnalazła. Dobrze, już wracamy.
Z jednej strony Cassy cieszyła się na powrót siostry, bo dzięki niej w domu zawsze było ciekawiej, więcej się działo. Teresa była bardzo żywiołowa i spontaniczna, dostarczała swoim zachowaniem wiele rozrywki. Z drugiej jednak strony stroniła od pracy, nie lubiła pomagać przy obowiązkach związanych z ranczem i było to głównym powodem wszystkich spięć i kłótni. Miała nadzieję, że Teresa wreszcie wydorośleje i zrozumie, że jest bardzo potrzebna na ranczu.
Już z daleka zauważyli krzątającą się po dziedzińcu drobną dziewczynę z ciemną, rozwianą grzywą. Fernando był bardzo ciekaw młodszej z sióstr. Cassy wiele mu opowiadała o Teresie i bardzo chciał ją poznać. Wydawała mu się roztrzepaną, ale dobrą dziewczyną. Miał nadzieję, że jego oczekiwania się sprawdzą.
- Cassy!
- Cześć, Tereso – powiedziała, przytulając siostrę. – Jak podróż?
- W porządku. Wszystko załatwiłam – rzekła z dumą.
- Naprawdę? To chyba twój pierwszy raz – zaśmiała się.
- Nie bądź uszczypliwa.
- Przyjadą naprawić nam sieć telefoniczną?
- Tak, ale dopiero w przyszłym tygodniu. – Na tą nowinę Cassandra posłała Fernando spojrzenie. Ciągle wszystko szło pod górkę. – Po nawałnicy mają dużo zleceń i wielu ludzi potrzebuje serwisu. Kierownik obiecał mi, że postara się załatwić to najszybciej jak się da.
- Chociaż tyle… Najważniejsze, że w ogóle przyjadą.
Teresa wertowała spojrzeniem swoją siostrę, a raz za razem spoglądała na Fernando. Mierzyła go wzrokiem od góry do dołu i widok, który widziała bardzo jej się podobał.
- Nie przedstawisz mnie? – rzekła słodkim głosikiem.
- To Fernando, nasz gość z Europy. A to moja siostra Teresa.
- Bardzo mi jest miło, Fernando. Mama mi przed chwilą o tobie opowiadała. Spotkało cię wielkie nieszczęście.
- Nie aż tak wielkie. Miło mi się poznać, Tereso – powiedział, ściskając jej rękę. – Cieszę się, że wreszcie możemy się poznać, bo ja także wiele o tobie słyszałem.
- Jak od Cassandy to pewnie nic dobrego.
- Wręcz przeciwnie – rzekł z uśmiechem.
- Chodźcie do domu. Poopowiadam wam o wszystkim. Kupiłam nawet prezenty, abyście nie myśleli sobie, że jestem wyrodną córką. – Teresa ruszyła w kierunku domu, zostawiając Cassy i Nando nieco z tyłu. Ciągle coś mówiła, ale do tej dwójki słowa brunetki już nie docierały.
- Witaj w moim świecie – powiedziała ironicznie blondynka. – Zamiast skupić się na pracy, to szlajała się po sklepach. Nie mam siły do tej dziewczyny.
- Jest śmieszna.
- Śmieszna to jest twoja mina, kiedy wsiadasz na konia. A ona jest nieodpowiedzialna.
- Przesadzasz.
- Lepiej się módl, abyś nie miał możliwości przekonać się o słuszności moich słów. A teraz uważaj, bo czeka nas długa opowieść Teresy. Chodźmy!

22 czerwca 2013

03. Uśmiech losu


Fernando i Cassandra dojechali do Ibague. Zdziwił ich panujący tam spokój. Obydwoje wyobrażali sobie, że miasto będzie postawione na nogi, bo zaginął sławny piłkarz z Europy, a to miejsce było ostatnim w jakim go widziano. Jednak nic specjalnego się nie działo. Nie zauważyli dodatkowych patroli policyjnych, psów tropiących ani plakatów obwieszczających zaginięcie Fernando Torresa.
- Powiem ci szczerze – rzekł Nando – że przeraża mnie ta Kolumbia. Najgorsze miejsce do jakiego mogłem trafić.
- Przesadzasz…
- Ci wszyscy ludzie zachowują się jakby byli w jakimś amoku. Wszyscy biegają, krzątają się i nie zwracają na nikogo uwagi. Pochłonięci są swoimi sprawami, torby trzymają tak kurczowo, jakby w obawie przed kradzieżą. W ogóle mi się to nie podoba.
- Byłeś kiedyś w Ameryce Południowej?
- Tak, ale nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego.
- Bo szlajałeś się po pięciogwiazdkowych hotelach i piekielnie drogich kurortach. W takich zwykłych wioskach życie wygląda zupełnie inaczej. I głównie jest dalekie od ideału, dlatego nie dziw się tym ludziom. Zamiast tak stać i narzekać, lepiej poszedłbyś do informacji zapytać, czy ktoś cię szukał.
- Oh! Malutko, kochana, toż to pan Torres! – Nagle wyrósł przed nimi dawny znajomy Fernanda, Miguel. Ten sam, który przywitał go pierwszego dnia na tym lotnisku. – Jak dobrze pana widzieć! Oh, jak dobrze!
- Dzień dobry. Był tu mój agent, Hugo? Szukał mnie?
- Owszem! Był nie dalej jak wczoraj.
- A gdzie teraz jest?
- A kto to wie! Kto to wie! Szukał pana.
- Domyślam się. Nie zostawił żadnych wiadomości?
- Nie… Wiem, że próbował nawiązać współpracę z policją, ale nie minęły dwadzieścia cztery godziny.
- A gdzie teraz jest?
- Nie wiem. Przykro mi.
- Zadzwoń do niego – zaproponowała Cassy. – Macie tu zasięg?
- No jak nie, jak tak!
Fernando z uśmiechem sięgnął do kieszeni swoich spodni. Narastała w nim nerwowość, bowiem nie znalazł nic poza gumami do życia, papierkami i kluczami do samochodu. Jeszcze raz, tym razem dokładniej, sprawdził wszystkie otwory, ale kiedy zrozumiał, że na próżno mu szukać dalej, posłał głupkowaty uśmiech swojej blondwłosej towarzyszce.
- Nie wziąłeś telefonu? – zapytała z szeroko otwartymi oczyma. – Nie, nie wierzę! Chcesz mi powiedzieć, że mamy trzy godziny jazdy w plecy?!
- Zdarza się – powiedział z wyrzutem.
Cassandra wzięła głęboki wdech i ze spokojem rzekła.
- Chodźmy, tam jest budka telefoniczna. Zadzwonisz do tego swojego agenta. Niech cię zabiera.
- Eee… Cassy…
- Co?
- Ja nie bardzo znam numer.
- Słucham? W tej chwili przestań żartować, bo to wcale nie jest śmieszne!
- Wyglądam na rozbawionego?
- Fernando! Jesteś niepoważny! Jak można być tak nieodpowiedzialnym! I co ja mam teraz z tobą zrobić? Mam jeździć z tobą po całym kraju i szukać agenta? To się kupy nie trzyma! Mam cię tu zostawić na pastwę losu, zabrać do domu, czy co? Powiedz mi!
Torres spuścił głowę. Zrobiło mu się głupio, bo rzeczywiście mógł pomyśleć, czy wszystko zabrał. Ale tłumaczył się pracą w stajni, która całkowicie go pochłonęła. Tak miło spędzał czas w towarzystwie Cassy i jej sympatycznych współpracowników, że kompletnie zapomniał o całym świecie. Później Cassandra oznajmiła mu, że jadą, więc zabrał wszystkie swoje walizki, a telefon najprawdopodobniej został w roboczych spodniach, które dostał od Teodora.
- Głupio mi, ale czy mogę cię prosić o jeszcze kilka dni gościny? – zapytał nieśmiało.
- Przestań zadawać tak głupie pytania. Przecież cię tu nie zostawię.
- Dzięki. Panie Miguelu, jak zjawi się tutaj mój agent lub policja będzie pytać, to proszę im powiedzieć, że jestem…
- Ranczo Cassio – rzekła dziewczyna, kiedy zorientowała się, że Nando nie bardzo wie, gdzie spędził ostatnie kilkanaście godzin. – To w Tamesis.
- Wiem, wiem! Wszyscy w okolicy znają rodzinę Valencia i ich gospodarstwo. To najlepsze dobro jakie Bóg mógł zesłać temu regionowi. Proszę się nie martwić. Jeśli tylko ktoś się tutaj pojawi, to od razu wysyłam ich do Tamesis. Od razu.
- Dziękujemy bardzo.
- Do widzenia, panie Miguelu.
- Do widzenia, do widzenia!
W drodze powrotnej do Tamesis atmosfera w samochodzie była diametralnie inna, niż kiedy wyruszali do Ibague. Nie grało radio, podróżnicy nie rozmawiali i nie opowiadali sobie swoich życiorysów. Cassandra nie chciała nawet patrzeć na gościa z Europy. Była na niego zła i nie rozumiała jego roztrzepania. Była zapracowaną kobietą, praktycznie całe ranczo miała na głowie i nie uśmiechały jej się trzygodzinne wycieczki do Ibague.
- Przepraszam – powiedział po godzinie jazdy, dyskretnie spoglądając na swoją nową znajomą. – Po prostu zapomniałem telefonu. Sądziłem, że będzie panować tam chaos. Nie spodziewałem się, że nikt nie przejmuje się moim zniknięciem. To takie… nienaturalne.
- No tak, aż dziw bierze, że nikt nie szuka zagubionej gwiazdki z Europy – bąknęła i rzuciła zawiedzione spojrzenie piłkarzowi. Jego mina nie prezentowała się najlepiej. Znał Cassy zaledwie kilka godzin, ale nigdy nie widział jej tak rozzłoszczonej – nawet wówczas, kiedy buc Juan próbował ją klepnąć po pośladkach podczas pracy w stajni. – Przepraszam cię, Fernando. Poniosło mnie.
- Spoko, chyba mi się należało… Zrozum, że moje życie w Anglii wygląda zupełnie inaczej. Wszystko mam podstawiane pod nos. Nikt mi nie zawraca głowy takimi sprawami jak numery telefonu.
- Dobra, nie przejmuj się. Przesadziłam. Wymyślimy jakiś inny sposób, abyś mógł odnaleźć przyjaciół.
Przez resztę trasy dalej panowała napięta atmosfera, ale z biegiem minut stawała się coraz lżejsza i kiedy Cassandra oraz Fernando dojeżdżali do rancza Cassio byli już tymi samymi osobami, które popołudniu opuszczały Tamesis w doskonałych humorach.
- Jest siódma… – powiedziała od niechcenia dziewczyna. – Masz jakieś plany na wieczór, Nando?
- Hm… Zastanówmy się – rzekł z zafrasowaną miną. – Mogę posiedzieć przed telewizorem i obejrzeć mecz ligi kolumbijskiej. Mogę też poobserwować pracę weterynarza, który przy najbliżej okazji może uratować mi życie i stać się moim rodzinnym lekarzem. Jednak najbardziej interesująco zapowiada się naprawa mojego Ferrari, przy akompaniamencie głośnych śmiechów twoich pracowników.
Cassandra zaśmiała się cicho.
- Nie, zdecydowanie nie mam planów na ten wieczór.
- To dobrze się składa, bo mam ci coś do zaproponowania.
- Słucham uważnie.
- Z racji tego, że ostatnie dni były dla ciebie dość męczące i co tu ukrywać… żenujące…
- Tak, nabijaj się ze mnie. Śmiało – rzekł z uśmiechem.
- Chciałam zaprosić cię do pobliskiego pubu.
Nagle Fernando wybuchł niepohamowanym śmiechem.
- Pobliskiego?
- No dobra, jest trochę daleko, ale… Będzie fajnie. Zobaczysz.
- Okay – powiedział rozradowany. – I tak nie mam lepszych planów.
Podczas gdy Fernando pałaszował kolację w towarzystwie kucharki rodziny, Cassandra zamknęła się w swoim pokoju, aby w spokoju przygotować się do wyjścia. Była trochę zmęczona, ale za bardzo lubiła dobrą zabawę, aby jej sobie odmówić. Co prawda bar był otwarty codziennie, jednak tylko raz w tygodniu pojawiał się tam zespół muzyczny, który zabawiał tłum przez całą noc.
Zastanawiała się, czy wypada jej się pojawiać w miejscu publicznym z obcym mężczyzną. Fernando był bardzo miły i w ogóle bardzo go lubiła, ale wszyscy w okolicy wiedzieli, że Cassy przeznaczona jest Juanowi. Niestety życie w takich miejscach jak Tamesis toczyło się własnymi torami i diametralnie różniło się od europejskiego stylu. Tutaj dziewczyna miała mało do powiedzenia w kwestii zamążpójścia. Każda młoda dziewczyna polowała na dobrą partię, która zapewni dobre życie, pełne luksusu, rozmachu i blichtru. I Juan był właśnie taką partą, którą pani Gabriela Alvarez Valencia wybrała dla swojej starszej córki.
To zaskakujące – pomyślała, zakładając krótką spódniczkę z frędzlami, którą zawsze ubierała do baru. Juan był Kolumbijczykiem, wychowywał się na ranczo i zawsze mieszkał wśród koni, robotników i plantacji. Zupełnie tak samo jak Cassandra. A Fernando? Urodzony w pięknej i bogatej Hiszpanii, podbijający serca fanów piłki nożnej, bogaty i popularny, obracający się w wielkim świecie europejskiego sportu i showbiznesu. Jak to możliwe, że znalazła więcej tematów do rozmów i wspólny język z chłopakiem z innego świata, a nie potrafiła dogadać się ze swoim – prawdopodobnie – przyszłym mężem?
- Jesteś gotowy, Fernando? – zapytała Cassandra pojawiając się w kuchni.
Pełna jedzenia buzia Hiszpana nagle zastygła w miejscu na widok dziewczyny. Mało brakowało, a cała zawartość wylądowałaby z powrotem na talerzu.
- Opanuj się, chłopcze – rzekła kucharka, klepiąc go po ramieniu i zmuszając do zamknięcia ust. Cała ta zabawna sytuacja wywołała nieśmiały uśmiech na twarzy blondynki.
- Ja pier… Kurczę! Cassy ja wiedziałem, że jesteś piękna i cholernie seksowna, ale to… To przechodzi ludzkie pojęcie. Wyglądasz oszałamiająco.
- Dziękuję ci, Fernando.
Cassandra miała na sobie krótką, obcisłą sukienkę z frędzlami oraz białe body bez ramion pod spodem. W niczym nie przypominała zapracowanej dziewczyny, którą była za dnia. Jako dodatki ubrała kowbojski kapelusz, który w kolumbijskim klimacie przydawał się we dnie i w nocy oraz delikatne sandałki z żyłką, która okalała jej łydkę.
- Ty też nieźle wyglądasz. Idziemy?
Miejscowy bar łączył ze sobą wszystkich mieszkańców pobliskich wiosek. Był największą atrakcją tego rejonu, ponieważ większość Kolumbijczyków ciężko pracowało na swoich gospodarstwach i nie miało czemu na długie podróże do wielkich miast. Nie było to miejsce zbyt wyrafinowane. Przypominało raczej spelunę dla wszystkich pijaków, a mimo to pojawiały się tutaj również piękne kobiety oraz zamożni mężczyźni.
Każdy tutaj był równy. Wśród ludzi górował typowo kowbojski styl ubierania się, noszono kapelusze, skórzane spodnie, kurtki, kowbojki, a kobiety nosiły spódnice z frędzlami. Jedynym wyjątkiem tego wieczora był Fernando, który nie znając się na miejscowej modzie wybrał sportowe buty, obcisłe dżinsy oraz dopasowaną białą koszulkę. A w połączeniu z jego blond włosami prezentował się dziwacznie dla tubylców.
- Często tu przychodzisz? – Cassandra i Fernando usiedli przy stoliku i popijając piwo przyglądali się tańczącym na podestach roznegliżowanym tancerkom.
- Dosyć często.
- A ten twój pracownik… Teodor… Czy on nie ma nic przeciwko, że cię tu przywozi? Ty siedzisz i się bawisz, a on czeka na ciebie, aby cię odwieść do domu.
- Inaczej nie mogłabym się napić piwa. A poza tym nie bronię mu zabawy. Przecież może tu przyjść, zjeść coś i pogadać z ludźmi. Ale on woli w spokoju poczytać książkę w samochodzie albo się zdrzemnąć.
- A to ze mnie zrobiłaś rozkapryszoną gwiazdkę. Sama nie jesteś lepsza.
- Przypominam ci, że mieszkasz pod moim dachem, a obrażanie mnie nie przyniesie ci korzyści. Wręcz przeciwnie, napytasz sobie biedy – zaśmiała się, upijając piwa.
- Masz tutaj… - Fernando wskazał na usta. – Poczekaj…
Nim Cassandra zorientowała się, co się dzieje, poczuła na swoich wargach zwinne palca Hiszpana, który starannie pozbył się pianki piwa znad jej wargi. Poczuła się dość niezręcznie. Spuściła wzrok i przepraszając Nando, poszła do łazienki.
Przeglądając się w lustrze zauważyła, że ma różowe policzki. Zrobiło jej się gorąco i poczuła na ciele dziwnie przyjemne dreszcze. Nie chciała, aby działał na nią w ten sposób. Nie mogła pozwolić, aby z tej znajomości narodziło się coś więcej. On był tutaj tylko przejazdem, za kilka dni go odnajdą i wyjedzie do Europy, a o niej zapomni. Cassandra przypomniała sobie o Juanie. On nie przychodził do takich miejsc jak ten pub, nie robił niczego, aby sprawić jej przyjemność. Chciał tylko dobrać się do majątku jej matki. Mimo wszystko była mu pisana i nie mogła pozwolić sobie na żadne skoki w bok.
Wracając do stolika zauważyła, że tłoczy się przy nim wiele pięknych kobiet. Wywróciła oczyma i podeszła bliżej. Chciała odzyskać kufel swojego piwa i zostawić Fernando w spokoju. Nie chciała się wtrącać w jego życie. Musiała zachować stosowny dystans, bo nie kontrolowała samej siebie.
- Miło było, moje drogie panie, ale koniec zabawy – powiedział, zauważając Cassy. – Zatańczymy?
- Niekoniecznie – odparła niepewnie.
- No przestań. Jestem dobrym tancerzem.
- To że tańczysz z piłką, nie znaczy, że jesteś dobrym tancerzem.
- Nie zadzieraj ze mną – zaśmiał się i chwyciwszy ją za rękę, pociągnął na parkiet.
Muzyka była szybka, ale tańce w Kolumbii w niczym nie przypominały europejskich dyskotek. Wszystkie pary tańczyły bardzo blisko, niemalże przylegały do siebie. Kontakt fizyczny był ciągle zachowywany, co nagle zaczęło bardzo doskwierać Cassandrze. Czuła na swoich biodrach dłonie Fernando, na karku jego przyśpieszony oddech. Starała się zachowywać normalnie, ale mimo wszystko czuła się inaczej.
I musiała przyznać, że Fernando to naprawdę dobry tancerz.
Po jakimś czasie dała sobie spokój ze swoimi chorymi urojeniami i postanowiła cieszyć się nocą i muzyką. Piła i tańczyła na zmianę, rozmawiała z ludźmi i śmiała się z Fernando. Cały wieczór spędziła z hiszpańskim piłkarzem i rozumiała się z nim doskonale. Przestało jej przeszkadzać, że podczas niepohamowanego śmiechu zawiesił się na jej ramieniu, że jej dotykał podczas tańca. Dużo wypiła i wszystkie te rzeczy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Wracamy do domu? – zapytała, kiedy już wszystkie siły z niej upłynęły, a nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
Droga do domu była dość długa. Czterdzieści minut wystarczyło, aby zasnąć. Cassandra wtuliła się w ramię Fernando i odpłynęła, a kiedy dojechali na miejsce, piłkarz wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Zdjął jej buty oraz nakrył kołdrą. Gasząc światło i stojąc w drzwiach spojrzał na śpiącą dziewczynę i pomyślał o swoim szczęściu, które mimo wielkiej tragedii wciąż mu sprzyjało.
- Dobranoc, Cassy – wyszeptał i opuścił jej pokój. 

__________
Miałam zawiesić na dłużej, ale jakoś tak mnie tchnęło, że powstał z tego całkiem znośny rozdział. 
Nie wiem kiedy kolejny, nie narzucam na siebie żadnej presji. Będzie to będzie, nie to nie. 
Dzięki za ciągłe wsparcie i miłe słowa :) To buduje! <3

2 czerwca 2013

Zła wiadomość - zawieszenie

   Stało się to, czego się obawiałam. Dwa rozdziały zapasu nie wystarczyły i nie natchnęły mnie do dalszego pisania tego opowiadania. Ostatnio przechodzę przez poważny kryzys i nie jestem w stanie niczego napisać, dlatego też zdecydowałam się zawiesić to opowiadanie na czas nieokreślony.
   Postaram się kontynuować pisanie innej historii - Gry uczuć. Nie chcę całkiem znikać z blogowego świata, dlatego skupię się na jednym blogu i mam nadzieję, że jakoś mi to wyjdzie.
   Do tego opowiadania naturalnie wrócę (taką mam nadzieję). Jednak nie wiem kiedy. Jak zwykle znajdziecie mnie na GG (choć ostatnio rzadko tam zaglądałam, ale postaram się to zmienić) oraz na moim głównym blogu z twórczością - link znajdziecie w bocznym menu. Na blogu zawsze odpisuje, zaglądam tam bardzo często, więc w razie jakichkolwiek pytań zapraszam właśnie tam.
   No to tyle... Wiecie gdzie mnie znaleźć, choć pewnie i tak nikt nie będzie szukać.
   Do napisania, kochane! <3

22 maja 2013

02. Uroki Tamesis


- Byłaś wczoraj zamknąć owce? Jak to wygląda? – zapytała niezbyt wysoka, blondwłosa kobieta imieniem Gabriela. Była właścicielską rancza Casssio, które odziedziczyła po swoim tragicznie zmarłym mężu. Wraz z dwoma córkami – Cassandrą oraz Teresą, starała się utrzymać przedsiębiorstwo w jak najlepszej kondycji i od kilku lat udawało jej się to perfekcyjnie.
- Na szczęście nawałnica przeszła obok i prawie nic nie uszkodziła. Na pastwisku porozrzucane są jedynie połamane drzewa przywiane przez wiatr, ale z samego rana kazałam się tym zająć – odparła Cassandra. – Muszę tam pojechać wieczorem i sprawdzić jak posuwają się prace.
- Potrzebujesz do tego jakiś maszyn?
- Sądzę, że nie. Wystarczy nam to, co mamy. A jak nie, to zaprzęgniemy konie i jakoś sobie poradzimy. Nie ma co tracić czasu. Zanim kogoś tutaj ściągniemy, to dawno będzie po sprawie.
- Racja. Jakby były jakieś problemy to mów. A innych zniszczeń nie ma?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Plantacje są z drugiej strony i nawałnica nawet ich nie tknęła. Najbardziej ucierpiały te owce. Wystraszyły się, ale weterynarz już się nimi wczoraj zajął. Mam nadzieję, że nam nie popadają.
- Też mam taką nadzieję. Byłaby szkoda.
- Masz dla mnie dzisiaj jakieś zadania?
- Raczej nie. Dopilnuj tylko tego sprzątania.
- A Teresa kiedy wróci?
- Za dwa dni.
Kobiety bardzo dobrze się rozumiały. Z dwóch córek, które miała, to właśnie z Cassy Gabriela rozumiała się lepiej. Jej starsze dziecko było pracowite, bezproblemowe, zaradne. Lubiło pracować na ranczu, miało doskonały kontakt ze służbą, każdy je lubił, a poza tym jak nikt umiało zajmować się końmi, które były wizytówką rodziny.
Młodsza, Teresa, to prawdziwy roztrzepaniec. Stroniła od pracy, bywała nieprzyjemna i złośliwa. Siostry diametralnie się od siebie różniły. Wielkim marzeniem Teresy było wyrwanie się z wioski Tamesis, w której mieszkała, i wyjechanie do stolicy na studia, jednak obiecała ojcu na łożu śmierci, że pomoże z ranczem. Jej pomoc ograniczała się do minimum, bo nie tykała się niczego co kojarzyło się z brudem, błotem i potem. Terasa zawsze wyglądała nieskazitelnie, kochała sukienki i wysokie obcasy, jednak nie miała wielu okazji, aby się tak ubierać. W wiosce wszystkich obowiązywała taka sama moda. Niezależnie, czy kobieta czy mężczyzna, każdy nosił sprane dżinsy, kowbojskie buty, koszule i kapelusze chroniące przed słońcem. Czasami dziewczyny nosiły długie spódnice, jednak bardzo rzadko, bo były niepraktyczne przy pracy.
W rozmowie przerwał kobietom tupot stóp dobiegający ze schodów. Obydwie spojrzały w tamtą stronę i ich oczom ukazała się blond czupryna niespodziewanego gościa, którego Cassandra znalazła na drodze prowadzącej do ich hacjendy.
- Dzień dobry – powiedział nieśmiało chłopak i ukłonił się w pas.
- Dzień dobry – odparła Gabriela, posyłając mu jednocześnie miły uśmiech. – Jak noc?
- Bardzo dobrze. Chyba nigdy nie spałem na równie miękkim łóżku. Bardzo dziękuję za gościnę.
- Panienko Cassy. – Do domu wszedł niski mężczyzna z grubym, siwym wąsem. Zdjął kapelusz i z należytym kobiecie szacunkiem oznajmił. – Samochód został odholowany na dziedziniec.
- Bardzo dziękuję, Teodorze. – Mężczyzna skłonił się nisko i opuścił dom. – Twój samochód – zwróciła się do Fernando.
- Super! Chodźmy od razu!
Widok ekskluzywnego Ferrari na podjeździe rozbawiał każdego, kto się tamtędy przechadzał. Samochód stał bowiem w towarzystwie kilku furgonetek, które lata świetności już dawno miały za sobą. Były brudne od błota, zakurzone, porysowane, a obok nich stało nietknięte upływem czasu autko, o metalicznym kolorze.
- Z czego oni się śmieją? – zapytał zdezorientowany Nando.
- Chyba z twojej odwagi. Nie przejmuj się – odparła ze śmiechem. Już wczoraj mu mówiła, że zapędzanie się w te tereny takim autem to niemalże samobójstwo. Nie dziwiła się więc, że służba się z niego naśmiewa. – Spójrzmy, co my tu mamy – powiedziała, zaglądając pod maskę samochodu. Przez kilka minut grzebała w zawiłych schematach mechaniki, sprawdzała kable i dokręcała śrubki, jednak dla niej było jasne, że problem tkwi w silniku. – Wiesz co, Nando? Ferrari to dobre autko, ale nadaje się do miasta takiego jak Miami czy Tokio, a nie na nasze drogi w Tamesis. Kamienie i żwir uszkodziły silnik i to znacznie. Naprawa potrwa kilka tygodni, bo trzeba będzie sprowadzić części, a w okolicy raczej nikt nie posiada takiego towaru. Jedyny sklep, w którym mógłbyś kupić niezbędne elementy być może jest w stolicy. A jeśli nie, to trzeba szukać za granicą. Prościej byłoby wymienić cały silnik. Wydaje mi się, że prostsze i tańsze rozwiązanie.
- To nie jest moje auto, więc nie mogę się rządzić. Wynajmuję je tylko.
- Rozumiem. Zrobisz, co uważasz.
- Dobra, nieważne. A mogę chociaż zadzwonić? Moja komórka wciąż nie ma zasięgu, a jestem przekonany, że mój agent odchodzi od zmysłów.
- Ale tu nie ma telefonu.
- Co? Jak to nie ma telefonu?
- Znaczy się jest, ale popsuty. Pamiętasz jak mówiłam ci o nawałnicy? Zerwała cała komunikację, a komórki są tu niepraktyczne, bo – jak sam zauważyłeś – nie ma zasięgu. Moja siostra pojechała dwa dni temu załatwić naprawdę.
- Dwa dni temu? I kiedy wróci?
- Myślę, że za dwa dni będzie z powrotem. O ile nie zabaluje po drodze.
- Słucham? Wyjechała dwa dni temu i wróci za kolejne dwa?! Matko Święta, gdzie ja jestem?!
- W Tamesis – odparła z uśmiechem. – Nie panikuj, idzie się przyzwyczaić do tutejszych warunków. W sumie nie jest to tak daleko, ale trzeba okrążać góry i zajmuje to dużo czasu. A poza tym trzeba się czasami zatrzymać na jedzenie i nocleg. Moja siostra to roztrzepaniec. Na pewno gdzieś zabalowała.
- Żyjecie na totalnym zadupiu, bez sklepów, telefonów… Macie chociaż prąd i wodę?
- No jasne, nie żyjemy na księżycu – zaśmiała się.
- Dobra, a możesz mnie zawieść gdzieś, gdzie znajdę telefon? Do jakiś sąsiadów czy innego miasta?
- Czy ty mnie słuchasz, Nando? Była nawałnica. Wszyscy jesteśmy pozbawieni linii telefonicznej. A poza tym najbliższy sąsiad mieszka 70 kilometrów stąd, a miasteczko jest jeszcze dalej.
- O Boże! – powiedział i usiadł na wielkim głazie stojącym przy wjeździe na posesję. Schował twarz w dłonie i zaczął gorączkowo myśleć jakby stąd uciec.
- Spokojnie, Nando – rzekła, dotykając jego ramienia. – Przywykniesz. Za parę dni włączą nam telefon. Wówczas zadzwonisz i pozałatwiasz wszystkie swoje sprawy.
- Cassy, a co wy robicie jak pilnie potrzebujecie lekarza? Przecież dzielą was kilometry od najbliższego sklepu, a co ze szpitalem?
- No cóż… Bywa ciężko, ale mamy weterynarzy.
- Matko Święta! – Był przerażony. Miejsce to przyprawiało go o lęki i mdłości. Jak najszybciej chciał stąd uciec, ale nie miał jak, nie miał gdzie. Utknął w tym miejscu na dobre! – O Internet się nawet nie pytam, bo znam odpowiedzieć… A jakbyś zawiozła mnie do tego miasta, gdzie jest lotnisko?
- Możemy jechać.
- Teraz?
- Hm… Teraz nie bardzo mogę, bo z rana mamy mnóstwo pracy. Może za trzy-cztery godziny, co?
- Cztery godziny? Cztery godziny to my tam będziemy jechać!
- Przykro mi. Nie ma mojej siostry i nie zrobi za mnie obejścia. Mama też się do tego nie nadaje, bo ona głównie zarządza i prowadzi księgowość. Muszę wykonać swoją pracę, to mój obowiązek. Możesz mi pomóc, wówczas szybciej minie ci czas.
- No dobra. W zasadzie nie mam nic lepszego do roboty.
- Ale przebierz się – powiedziała z uśmiechem, lustrując go od góry do dołu. Drogie trampki, designerskie spodnie, elegancka koszulka… Cassanda zastanawiała się skąd się wziął ten człowiek! Przed nimi cztery godziny jazdy, więc na pewno będzie miała okazję lepiej go poznać. – Teodor! – Dziewczyna przywołała do siebie swojego współpracownika, prawą rękę. – Daj temu chłopakowi jakieś robocze ciuchy. Pomoże nam dzisiaj przy koniach.
- Dobrze. Zapraszam – zwrócił się do Torresa i zabrał go do stajni, znajdującej się na tyłach domu.
Po kilku minutach wyszedł przebrany za kowboja. Nie umiał się odnaleźć w tej stylizacji. Wydawało mu się, że wszyscy będą się z niego śmiać. To takie nienaturalne.
- Wow, kowboju! – powiedziała Cassy na jego widok. – Pasuje ci ten kapelusz. Blond pasemka ci ładnie wystają.
- Przestań… – Może to dziwne, że Nando nie umiał przyjmować komplementów. Mimo iż powinien się już do tego przyzwyczaić, bo codziennie na swojej drodze spotykał tysiące rozhisteryzowanych fanek.
Praca szła im całkiem nieźle, chociaż Torresowi czasami przeszkadzał nieprzyjemny zapach. Nie był przyzwyczajony, a poza tym bał się koni. Jednak z Cassy wszystko przychodziło mu łatwiej. Ta dziewczyna miała wrodzony talent do nauczania. A poza tym bardzo miło oglądało się ją podczas pracy. Złote loki wystające spod kapelusza pięknie kontrastowały ze śniadą maścią koni. Opięte dżinsy podkreślały jej zgrabne pośladki, które zwracały uwagę znacznej części pracowników. Jednak oni zdążyli się do tego przyzwyczaić, a dla Fernando to kompletna nowość.
- Nie obijać się! Do roboty! – Do stajni wszedł wysoki, dobrze zbudowany, młody mężczyzna. Miał idealnie ułożoną fryzurę i dokładnie skrojone spodnie. Ostatnie dwa guziki jego koszuli były rozpięte i ukazywały umięśniony tors. Wszedł pewnie i władczo, posyłając groźne spojrzenia najmłodszym pomocnikom Cassandry. – Cześć – powiedział do blondynki.
- O, Juan! Cześć.
- Co słychać?
- Pracujemy, a ty jak zwykle straszysz mi pracowników. Uspokój się trochę.
- Trzymam rękę na pulsie. Słuchaj, trzeba pojechać na pastwisko dla bydła. Ponoć ogrodzenie jest uszkodzone i w nocy wilki atakują krowy.
- Jestem zajęta końmi. Sam pojedź.
- Nie mogę. Dzisiaj przyjeżdżają po kawę. Muszę dopilnować sprzedaży.
- Mama jest w domu. Ona się tym zajmie.
- Ty nie możesz?
- Nie, bo jadę dzisiaj Ibague.
- Po co?
- Nieważne. Nie musisz wszystkiego wiedzieć. Przeszkadzasz nam trochę.
- Dobra, spadam. Na razie!
Po wizycie Juana atmosfera przy pracy mocno podupadła. Cassandra straciła humor i zachowywała powagę do czasu, kiedy wsiadła do furgonetki razem z Torresem. Początkowo nie była skora do rozmów, dlatego też włączyła radio i słuchała muzyki. Jednak z czasem łomot bębnów stał się nie do zniesienia, więc wyłączyła nadajnik.
- Więc… Kim jesteś, Fernando? Skąd jesteś, czym się zajmujesz, co tu robisz…?
- Wszystko naraz chcesz wiedzieć – zaśmiał się. – No ale… Jestem z Hiszpanii, ale mieszkam w Londynie. Jestem piłkarzem. Gram w Chelsea Londyn.
- Poważnie? Piłkarze ponoć są bardzo popularni w Europie. W Kolumbii też jest jakaś liga, ale na ranczo rzadko jest czas na oglądanie telewizji czy czytanie gazet. Szczególnie do Tamesis dochodzi mało wiadomości ze świata. Wybacz jeśli cię uraziliśmy naszą niewiedzą. Jesteś bardzo popularny?
- No… dość.
- Jak bardzo?
- Jakby to ująć… W zeszłym roku wygrałem z klubem Ligę Mistrzów, najbardziej wartościowy turniej Europy. A poza tym obroniłem z reprezentacją Hiszpanii tytuł Mistrza Europy i jestem aktualnym Mistrzem Świata.
- Żartujesz?
- Nie.
- Cholera jasna, goszczę pod dachem supergwiazdę! Co ty tu robisz w takim razie?
- Przyjechałem kręcić reklamówkę dla sponsorów, ale się zgubiłem. Znalazłaś mnie i resztę znasz.
- Postaramy ci się pomóc.
- Dzięki. Muszę się stąd wydostać, bo mój agent pewnie szaleje. Potem zaczyna mi się urlop. Chciałem jechać na jakieś wakacje do ciepłych krajów. Z dala od ludzi, tego całego zgiełku, zamieszania…
- Witaj w Tamesis – zaśmiała się.
- Mógłbym tu zostać, ale odstraszają mnie ogromne odległości. Powinienem czuć się bezpiecznie, bo otaczają was tam sami pracownicy, znajomi ludzie, gości macie rzadko. Ale boję się o swoje życie. Boję się, że jak coś się stanie, to przyjdzie mi pobierać porady lekarskie u weterynarza.
- Tak, to zabawne – zaśmiała się. – Ale mamy dobrego weterynarza. Niejednokrotnie już mnie opatrywał. Genialnie zakłada szwy!
- Nie żartuj, proszę cię.
- Mówię prawdę. Jest niesamowity. Zwierzęta i ludzie go uwielbiają! – Fernando posłał jej znaczące spojrzenie. Cassy zrozumiała, że wcale nie jest zabawna. Zamiast rozbawić, to wystraszyła biednego przybysza z Europy. Nie miała takiego zamiaru. – No dobra… A co z twoją dziewczyną?
- Nie mam dziewczyny. Rozstałem się z narzeczoną, ale to było już jakiś czas temu. Od tamtej pory jestem sam. A ty? Ten Juan to twój facet?
- Co? Nie! Broń Boże! Jednak Juan to jedyna „dobra partia” w okolicy według mojej matki. Widzi nas na ślubnym kobiercu, ale ja kompletnie nie mam do tego przekonania. Nawet go nie lubię. Bardziej nadaje się dla mojej siostry. Są siebie warci. Gdyby to ode mnie zależało, to w ogóle nie wychodziłabym za mąż. Mam wrażenie, że mi to niepotrzebne.
- Nikt cię do tego nie zmusi.
- Mylisz się, Nando. Tutaj panują nieco inne zasady. W Europie kobiety mają więcej swobody, tutaj wszystko ustawiane jest pod wolę rodziców. Boję się, że przyjdzie mi wyjść za Juana, a wtedy się chyba powieszę! Najlepszym wyjściem jest znalezienie faceta, który jest równie dobrze postawiony, co on, ale znacznie sympatyczniejszy i w moim stylu.
- Mieszkając tak daleko od cywilizacji chyba trudno poznać kogoś fajnego.
- Masz rację. Poza barem, w którym organizowane są dyskoteki w każdą sobotę, bardzo ciężko jest poznać kogoś ciekawego. Chyba że dostawcę, ale tych Juan trzyma ode mnie z daleka.
- Dajesz się?
- Stawiam się, ale to za mało. Dojeżdżamy na miejsce. To tu, prawda?
- Tak, poznaję ten barak. Mam nadzieję, że Hugo na mnie czeka…